środa, 6 grudnia 2017

Koniec cyklu, roztrenowanie.


Czas kolejnego cyklu biegowego dobiegł końca. Nie udało się ponownie podzielić roku na dwa cykle (zgodnie z zaleceniami książek :P ). Po zimowych przygotowaniach, nastał czas wiosennych startów. Wiosenna batalia gładko przeszła przez czerwcowe zawody na 10k, następnie letnie starty i moją jesienną batalie zakończona dopiero na eliminatorze. Obecnie raduje się ostatnią częścią cyklu, czyli roztrenowaniem.
Brak podziału roku na dwa cykle skutkuje tylko  jednym przygotowaniem startowym, grudniowo -kwietniowym (w sumie ok. 18 tyg). Zaczynam go spokojnym budowaniem wytrzymałości i siły poprzez dłuższe przebieżki w zimowej aurze. Wraz z przebłyskami wiosny, moje bieganie przyśpiesza. Skupiam się na takich jednostkach treningowych jak: biegi ciągłe i interwały. Między sezonem wiosennym, a jesiennym biegam na tzw. "czuja" ;P. Bez planu, bez logicznego wzrostu obciążenia, bez przemyślanego taperingu. Nie ma kiedy ;).  Jest to mieszanka regeneracji po startach, mocnych szybkich jednostek, wyjścia w góry czy zwykłych wybiegań.

A jak wygląda tegoroczne roztrenowanie?

Rozpocząłem je już powoli po maratonie w Poznaniu. Moje mięśnie były już przeciążone wraz z początkiem września. Do czasu ateńskiego maratonu zluzowałem z kilometrażem (do ok. 60-75km/tydzień) przy jednoczesnej próbie zachowania szybkości. Celem było odzyskanie sił i podleczenie się. Udało się!! Do Aten leciałem z dobrymi prognozami odnośnie zdrowia (mięsień  pośladkowy i Achilles -cały :D ).
 Kolejny etap redukcji obciążenia nastąpiło po moim ostatnim maratonie. Zacząłem je krótkimi wakacjami w Atenach. Koniec tygodnia uzupełniłem paroma wyjściami regeneracyjnymi (wyszło w sumie 30km), by w tygodniu ostatnich zawodów (Eliminator) dobić do 45km/tyg. Eliminator to głównie pokaz siły nóg na wymagającym stoku Czantorii. Najważniejsze było odzyskanie świeżości po maratonie.
Po ostatnich zawodach nastąpiło główne dwu-tygodniowe roztrenowanie. W przeciwieństwie do kolegów, ja nie rezygnuję całkowicie z bieganie (chyba, że  leczę przeciążenie, jak w zeszłym roku). Przy przyjemnej pogodzie wychodzę raz na kilka dni na krótką lekką przebieżkę (ok. 30-50 min w tempie konwersacyjnym). W gorszych warunkach zewnętrznych, siadam na rowerku treningowym i kręcę sobie pół godzinki dla uspokojenia ducha :).


Jaki był ten makrocykl?

Postanowiłem utrzymać zeszłoroczny kilometraż (raporty z obu cykli są zbliżone) przy jednoczesnym zwiększeniu intensywności. Mniej więcej się udało, choć nie książkowo, wszystkie życiówki na asfalcie poprawione :D.

Z lewej ubiegłoroczny, z prawej tegoroczny raport biegowy



W tym roku skupiłem się na biegach górskich, moja suma przewyższeń wzrosła o 50% do wartości prawie 50km w pionie (według gps garmina).
Poniżej przedstawiam miesięczną strukturę kilometrażową z dwóch ostatnich lat. Nieźle widać przeciążenie lutowo-marcowo, natomiast te jesienne pięknie przykryła krynicka setka :D.
Ostatnia ciekawostka. Na dzień przypadło mi 12,7km (licząc również dni nie biegowe), a w ciągu roku bieganie zajęło mi 66 min na dzień albo około 16,5 dnia w ciągu roku. Nawet niewielka część życia :). 

Z lewej ubiegłoroczny, z prawej tegoroczny kilometraż w rozłożeniu na miesiące



wtorek, 28 listopada 2017

Eliminator


Na koniec sezonu wybrałem się z Madzią do Ustronia na Eliminator-a, czyli bieg kończący
tegoroczną ligę biegów górskich. Jest to 4-etapowy bieg alpejski w formie eliminacji. Po każdym etapie liczba uczestników redukuje się o 1/4 stanu początkowego. A cóż to za etap? :). Ten tylko wie, kto wchodził na Czantorię wzdłuż stoku. Nie bez powodu bieg nazywa się "górska masakra". Tylko niby  1700 metrów, ale z przewyższeniem ok. 450m, czyli średnie nachylenie 27% :D.


Jesienią zrobiliśmy dwukrotny rekonesans trasy. Hmm, cudów nie było, czas powyżej 21 minut. Jak to ująłem po jednym z  treningów: "będzie trzeba ścisnąć du** o awans do finału". Tak, celem jest pokonać czterokrotnie górę. Zadanie utrudnia nie tylko stromy stok, ale również mocna ekipa zawodników. W stylu alpejskim nie czuję się za mocny, choć lepiej niż w anglosaskim (oczywiście najlepiej czuję się w dłuższych dystansach i ultra :P ).

Nadszedł dzień startu, było ciut cieplej niż przez ostatnie dni, co wprawiło mnie w lepszy nastrój. A na starcie odnalazłem nawet kilku znajomych :). Trochę pogawędek i po lekkim opóźnieniu ruszamy. Ludzie wyskoczyli niesamowicie, ale sprint. Jednakże gdy oni zaczynali zwalniać, ja spokojnym truchtem ich doganiałem. Po minięciu pierwszego rowu, na zmianę to idąc to podbiegając, osiągam swoją docelową pozycję w hierarchii. Jest półmetek :). Hmm ... 8:30, nieźle ale przede mną gorsza część. Walczę ze sobą na każdym kroku, gdy stromizna ciut maleje próbuję pocisnąć biegiem i w końcu ląduje na mecie jako 33 mężczyzna z czasem 18:56 :D. Ooo.. znów to samo. Treningi i zawody to u mnie dwa światy :P. He, ciekawe kiedy będę porządnie trenował :). Czuję, że finał powinien być mój, jeśli nie wyzeruję energii (było 295 zawodników, więc odpada co etap 74). Robię łyk wody, by zwilżyć rozgrzane gardło, a tu Magda się pojawią na 4-tej pozycji :D.

Schodzimy spokojnie, ze zdobytą opaską, w dół na kolejną rundę. Po chwili, dobra po półgodzinnej przerwie na zejście, ruszam. Znów spina :)  ... półmetek 25 sekund gorzej, ale później dodaję czadu i mam metę po 19 min i 19 sekundach jako 34 :). Zejście urozmaicam sobie pogawędką z Wiktorem i dopingiem dziewcząt.

Na dole, na starcie rozmawiam z Dawidem i Karolem. Mamy jeden wspólny cel, awans :). Naładowani energią lecimy. Moje uda zaczynają odczuwać trud zawodów. Na półmetku widzę, ze zegar wybija 9:08, ale ciągle zielone światło (oznacza to, że moja  pozycja gwarantuje mi awans). Mój dobry górski chód pozwala mi utrzymywać pozycje i przekraczam matę z czasem 19:50. Ehh, zmęczony, ale uradowany :D, 42 lokata i czarna opaska na ręku :D.

 Na ostatnim etapie pojawiam się ja i Karol (dawał czadu :D ). Szkoda reszty znajomych :(, ale cudownie było choć przez chwilę z wami pogadać :). Patrzę na stok ... jestem zmęczony, cel zrealizowany, wystarczy tylko wejść po medal . Jednakże postanawiam powalczyć ;), choć już nie ma spiny. Nagle ostatni wystrzał!! Zauważam po chwili, że mój kiepski początkowy sprint wyrzuca mnie na szary koniec stawki. Zmaga się wiatr, aż unosi namiot z zawodów. Po 300 metrach uzyskuję swoją typową pozycję. W oddali widzę czołówkę, nie mam mocy by ich gonić. Czuję, że luzuję. Półmetek dopiero po 9:44, a metę po raz ostatni zdobywam po 20 minutach i 50 sekundach (dużo gorszy wynik od pozostałych rund, a i tak lepszy od treningu :P ). 4 etap kończę jako 46, a według sumy czasów ląduję na 40-tej lokacie :). Mam opaskę "SUPER HERO" :D.

Na mecie spotykam Łukasza. Przyjemna pogawędka skraca czas w oczekiwaniu na kobiecy finał. Po chwili na mecie wbiega znajoma twarz, Dominika w pięknym stylu zwycięża zawody, a zarazem całą ligę. Tuż za nią, na czwartej pozycji wyłania się Magda :*. Cóż za power :), a to dopiero jej drugie górskie zawody :D.  


 Eliminator to było podsumowanie moich zmagań z ligą. Spróbowałem swoich sił we wszystkich stylach, powalczyłem z elitą na mistrzostwach  w ultra (Niepokorny Mnich i BUGT), stawałem na podiach w bardziej kameralnych imprezach i ostatecznie w 12-stu najlepszych moich startach zdobyłem w sumie 647 pkt i plasuję się na 61 pozycji. Jest co poprawiać w 2018 :P. Najlepiej punktowane starty: ZiMB (90), Beskidzki Topór(90), Półmaraton Pilsko (80), Bieg na Hrobaczą Łąkę (65).

piątek, 17 listopada 2017

Ateny

Nadszedł czas ostatniego tegorocznego maratonu, a zarazem pierwszego wyjazdu zagranicznego. Lecimy z Madzią do kolebki maratonu, lecimy zdobyć Ateny.


Świątynia Zeusa z Akropolem w tle
Ateński maraton zaczyna się w miejscowości Maraton, w którym odbyła się antyczna bitwa pomiędzy Grekami, a Persami. Według legendy po zwycięstwie Greków, Filippides ruszył do Aten z informacją o wyniku bitwy i na jego cześć biegamy maratony ;P. Trasa biegu jest wymagająca ze względu na profil. Na 20 kilometrze czeka nas natrudniejszy, 10-cio kilometrowy podbieg. Słyszałem, że maraton ateński nie służy życiówkom, ale zobaczymy :D. Mam zamiar powalczyć, zwłaszcza że ostatnie tygodnie były niezłe treningowo. Natomiast meta znajduje się na stadionie Panathinaiko , na którym odbyły się pierwsze igrzyska nowożytne.
Po Poznaniu czułem się zmęczony. Nie przerażał mnie ani nie denerwował brak biegania przez kolejne trzy dni. Dopiero w czwartek wyszedłem na trening, a dokładnie na spotkanie zabrzańskich nightów. Po mile przegadanym spotkaniu, kolejnego dnia wybrałem się do Madzi by odbyć z nią pierwszy mocniejszy trening. Zrobiliśmy 12km w tempie 4:21. W sobotę dorzuciłem wybieganie po Beskidzie Śląskim, a dokładnie przetarliśmy trasę Czantoria - Stożek - Ustroń. Tydzień zakończyłem lekką regeneracją.
Kolejne tygodnie postanowiłem też zluzować. Miałem zamiar się wygaszać, co miało pozwolić mi na regenerację przeciążeń i odbudowę psychiczną po sezonie. Porzuciłem biegi regeneracyjne na rzecz krótkiego treningu rowerowego czy innej aktywności, a bieg interwałowy zastąpiłem serią trzy kilometrowych odcinków z tempem zbliżonym do maratońskiego ;).
Expo
Przyszła sobota, czas wylotu :). Podróż minęła ładnie, a ateńskie lotnisko przywitało nas ciepełkiem :D. Wsiedliśmy do metra i  jazda nad wybrzeże po pakiety. Cóż za organizacja, odebraliśmy numerki bez kolejki przy 18000 uczestników, a na miejscu największe expo jakie dotąd widziałem :).
Dzień zakończyliśmy krótkim spacerkiem, bo czekała nas wczesna pobudka. Autobusy przetransportowujące do Maratonu czekały już od 5:30 do 6:15, a sama jazda zajmowała prawie godzinę. Ciekawy był widok za okna. O wschodzie temperatura sięgała do 15 stopni, a Grecy stali w kurtkach i czapkach zimowych :P. Około 7 czasu greckiego szliśmy w tłumie biegaczy na stadion. Dostaliśmy wodę i w otoczeniu wzgórz oraz palącego się znicza olimpijskiego czekaliśmy na start :D.
Stadion w Maraton-ie
Nadchodzi 9. Rozstaję się z Madzią :* i ruszam do swojej strefy. Stoję w drugim bloku, tuż za elitą. Ostatnie minuty spędzam na pogawędce z kolejnym spotkanym Polakiem (do Aten przyjechało wielu rodaków, około 450). W końcu ruszamy, tempo wsiadło sprawnie i lecę. Pierwsze kilometry płaskie, ale czuję, że hamuje mnie lekki wiaterek wprost w twarz . Pierwsza dziesiątka planowo, ale nie czułem "flow-a", wiedziałem że dziś będzie ciężko.
Kolejna kilometry trasy to teren pagórkowaty, podczas której mieliśmy zdobyć kulminacyjnie wysokość o ponad 200m wyższą niż miejsce startu. Tempo siada, ale miałem zyskać na ostatnich 11km zbiegu, zwłaszcza że na zbiegu na 15 gnałem około 3:40. Kilometry spędzałem na podziwianiu genialnych kibiców. Krajobrazy, oklaski, zorba, wiwaty i ogromne ilości dzieciaków oczekujące na "piątkę" (w jednym momencie przybiłem chyba aż 10 :D ). Cudne były też tunele tworzące przez tłumy, czułem się jak kolarz na wielkich tour-ach :D. Z kolejnymi godzinami temperatura rosła dużo powyżej 20 stopni, ale punkty co 2,5km sprawiały, że nie odczuwałem żadnych problemów z nawodnieniem. Zwłaszcza, że na punktach rozdawali od razu całe butelki (nie bawią się w kubki).
Nastał 31km, a wraz z nim ostatni podbieg. Niestety byłem już zmęczony. Wiedziałem już wcześniej, że życiówka mi uciekła. Jednakże nie sądziłem, że nogi mnie nie poniosą na moich ukochanych zbiegach. Leciałem jedynie 4:15 min/km, a w planie miałem co najwyżej 3:50 :(. Cóż, zostało mi złamanie trójki i dobiegnięcie z uśmiechem na metę. Z tym ostatnim nie było problemów, jak zobaczyłem stadion to oszalałem. Ta akustyka, wiwaty kibiców, blask marmurów. Zapomniałem o biegu, a jedynie myślałem o łapaniu tej chwili. Zdobyłem ateńską metę z czasem  2:58:19 i 107 lokatą na ponad 15 tyś finiszerów ( lub 18 tyś uczestników ) i jako drugi Polak.
Ciut po minięciu mety na horyzoncie pojawiła się Madzia, która w niezwykły sposób złamała kolejną granicę maratońska :*. Piękny bieg i 3:11:25 :). Panathenaic Stadium będzie dla nas niezwykłym miejscem -pewnie wiecie dlaczego :D .

Ostatnie dni urlopu wykorzystaliśmy na odpoczynek, a dokładnie na spacerach, zakupach i podziwianiu Aten. Udało się zahaczyć o Akropol, Plakę, świątynie Zeusa, agorę ateńską i wiele innych cudnych miejsc. Wspomnienia z pierwszego mojego zagranicznego maratonu będą trwały we mnie na długo. A wszystkim wahającym się polecam szukać lotów na przyszły rok :D. Maraton w Atenach trzeba przeżyć :D.



czwartek, 2 listopada 2017

Jesienna batalia 2018

Jesień przemija, a wraz z nią moja druga część sezonu. Do końca zostały mi już tylko dwa biegi: maraton i górska masakra. Natomiast już dziś chciałbym podzielić się z wami moimi odczuciami wobec mojej batalii.

W podróży na Kasprowy
Jesienną walkę zacząłem od biegu marzeń- BUGT. Krajobrazowo cudny bieg, a przewyższenia niesamowite. Po prostu ten bieg trzeba przeżyć :D. Jednakże brakowało mi biegania. Tatry są za strome, a kozicą nie jestem, więc skaliste podłoże dodatkowo mnie spowalniało :(. Problemy żołądkowe   dobiły mój czas powyżej 12,5 h. Czy wrócę? Do Tatr, na pewno, kocham te góry :). A do rywalizacji? Hmm, marzenie spełniłem i nie czuję obecnie potrzeby powtórki.

Po krótkiej regeneracji ruszyłem do Raciborza, na moją ulubioną trasę półmaratońską. Mimo, że nigdy nie zrobiłem tam życiowego czasu, to przyciąga mnie ta impreza. Jest niesamowicie :), świetna organizacja, zawsze cieplutko :), a trasa przyjemna. W ogóle to raciborska impreza jest dla mnie szczęśliwa, bo zawsze udaje mi się powalczyć o podium w kategorii wiekowej :). Nigdy nie zapomnę finiszu Dawida na pierwszej edycji :). Czekam przyjacielu na nasze kolejne potyczki. Czy ostatnich wspólnie spędzonych zawodów z ukochaną :* oraz pysznych lodów na rynku i dokładki w Mc'u. Tym razem zakończyłem półmaraton w 1:21:15.
Raciborski bieg

Po raciborsku biegu zaczęły się problemy zdrowotne. Ciało nie wytrzymało :( i zacząłem walczyć z przeciążeniem mięśnia pośladkowego, który ostro niszczył mojego dwugłowca. Mimo to, chciałem B7D. Chciałem przekroczyć kolejną granicę kilo-metrażową. Walkę o fajny czas należało odłożyć. Noga mogła nie wytrzymać zbiegów, a najbardziej obawiałem się zejścia z trasy. Czy miałbym na tyle sił by posłuchać rozsądku i zrezygnować? Na szczęście nie musiałem tego sprawdzać, a nawet odważyłem się powalczyć na ostatniej górce i wbiec  po 12h i 20 min.
Cały festiwal jest boski :D, a krynicka setka cudna :). Pięknie się tam biegnie, a punkty żywnościowe są wyśmienite. Chcę tam wrócić :), by udowodnić sobie swoją siłę. Czy 11h jest realne?

Z przeciążenia nie wyszedłem, a już byłem we stolicy z ukochaną. Gdańsk mnie usatysfakcjonował pod względem tegorocznej życiówki, ale postanowiłem zaryzykować i powalczyć :P. Czy były szanse? Może treningowo nie szarpałem przez ostatnie tygodnie. Może zdrowie mnie spowalniało. Jednakże me serce wojownika nie pozwala mi tak łatwo rezygnować z eksploracji własnych możliwości. Po mocnym półmetku (1:23), brakowało mi lekkości w nogach. W drugiej połówce zderzyłem się ze ścianą i zakończyłem bieg  z ponad 8 minutową stratą do życiówki (2:55:11). Czy byłem zdruzgotany? Nie każdy bieg wychodzi. Poza tym jak się zamartwiać, jeśli po chwili przybiegła Madzia, z którą mogłem spędzić resztę weekendu.

Po krótkim odpoczynku, stanąłem na linii startu półmaratonu Silesia. Po rocznej przerwie wróciłem na trasę swoich pierwszych maratonów, choć dziś na części jej trasy. Czuję, że Silesia to mój domowy bieg, a meta na nowo otwartym stadionie wzbudzał dodatkowe emocje. Miało być luźno, ale ponownie wystartowałem w tempie na złamanie 1:20. Dopiero podbieg na ostatnich kilometrach z Siemianowic zweryfikował moje siły. Po godzinie i 22 minutach, z finiszem na pięknym stadionie, kończę HM Silesia. Ahh ten stadion, a odczucia towarzyszące bieganiu przy tylu kibicach nieziemskie :D.
Stadion!!!

Po Silesii zostało mi tylko 14 dni do kolejnej konfrontacji maratońskiej. Zaczynam w końcu wracać do mocniejszych treningów. Kiedy rośnie nadzieja na piękny start, dostaję cios od własnego ciała :(. Pobolewa stopa na tydzień przed startem, a następnie dołącza do niej Achilles. Czy odpuszczę? Phi, pobiegnę zdrowo-rozsądkowo, ale będę walczył :P. Nie jestem nauczony z rezygnacji marzeń ;).
Ruszam do Poznania z moim małym fanclubem- ze siostrą (przypomniał mi się opis ze startu Ślężańskiego) . Lubię poznańską trasę, a oprócz walki z najlepszymi nightami, mam okazję odwiedzić choć na momencik swoją babcię.
Po lekkim opóźnieniu ruszam na pełnym gazie. Na półmetku znów notuję czas około 1h 23min, ale znów dostaję łupnia ;P. Po walce ze sobą tracę 6 minut do Gdańska, osiągam 2:53:52. Dawno nie miałem tak miękkich nóg, ale bufet, piwko i masaż stawiają mnie na nogi :D.
Poznań i ostatnie podbiegi

Czy jesienna batalia wyszła?

"Każda porażka jest szansą, by spróbować jeszcze raz- tylko mądrzej." H. Ford

W okresie 2 miesięcy wystartowałem w 6 mocnych zawodów (w sumie około 300km). Mogę stwierdzić, że wytrzymałem obciążenie, choć z małymi problemami.
Czy jestem zadowolony z wyników?
Chociaż, że brakło mi sporo do życiówek na asfalcie, a w górach nie wykręciłem swoich planów (11h-12h), to walczyłem dzielnie. Zrobiłem mocne wyniki :), chociaż chciałoby się łamać kolejne granice :P. Ale będą jeszcze okazje :D.
Czy mam odpowiedź na pytanie z początku roku?
Nie ;). Nie wiem, czy lepsze wyniki kręcę na miejskich maratonach czy górskich ultra. Lepiej czuję się w górach, ale brakuje mi czasem szybkości :D.

PS: Szczegółowe relacje z jesiennych biegów we wcześniejszych postach :)

czwartek, 19 października 2017

18 Poznań Maraton


W ubiegłym roku przywiozłem piękne wspomnienia ze startu w Poznaniu, udekorowane zakończeniem korony maratonów oraz nowym rekordem życiowym.  Po roku postanowiłem wrócić na poznańską trasę maratonu z postanowieniem powalczenia o złamanie kolejnej granicy i walki o podium w Night Runners :D.
Lepiej wyglądam niż się czułem :D
Na poznański maraton wybrałem się z siostrą sobotnim popołudniem. Po 18 sprawnie odebraliśmy pakiet i ruszyłem odwiedzić swoją babcię :). Niestety długo u niej nie zostałem, o świcie należało wracać do Poznania, by stanąć na linii startowej.
Prognoza była nienajgorsza. Nareszcie miało  być ciut cieplej, ale niestety w drugiej połowie maratonu miało wiać prosto w twarz :(. Jak ja nie lubię wiatru :P.
 Zdrowie nadal skakało. Ledwo podleczyłem dwójkę, to uszkodziłem stopę :(. Ehh, ale mimo wszystko postanowiłem walczyć, olać problemy -lecimy :D.

Wybija 9:00 i ... nic. Trasa nie otwarta :(. Czekamy, a z głośników słychać co chwile zapewnienia o lekkim opóźnieniu. Trochę robi się chłodno, no nie ma pogody na stanie w t-shircie ;P. W momencie, kiedy zauważam że wózkarze dostają folię ruszam z całą grupę na chodniki dla rozgrzania się. Po paru minutach stwierdzam, że to bez sensu. Wykorzystam podkłady energii przeznaczone na zawody, więc sobie spaceruje, aż do ogłoszenia gotowości organizatora.
Pierwsze kilometry z luzem w nogach ;P
W końcu ruszamy, pierwsze kilometry idą mi gładko. Lekko czuję achillesa, ale nie ma większych problemów. Po chwili nawrotka i widzę wszystkich znajomych na trasie :). Tempo mi lekko ucieka i kolejne piątki robię powyżej planowych 19:30. Przekraczając półmetek z czasem ok. 1:23, rozumiem, że granica 2:45 nie jest dziś moja. Dodatkowo czuję, że druga połowa będzie ciężka. Energetycznie się czułem fajnie. Zmieniłem sposób żywienia na 3 żele, które łykam po pół porcji co 5km licząc od 10km. Spodobał mi się ten plan żywieniowy :).

Na Malcie odzyskuje drugą pozycję wsród Nightów, miło było trochę z tobą pobiec "Chudy" :). Niestety za Maltą zaczyna powiewać, a małe wzniesienia w kierunku rynku odbijają się na tempie. Jednakże biegnie mi się lepiej niż w zeszłym roku, zaczynam łykać Nutrenda. He, dziwny ten smak coli, chyba że popsuł mi się smak podczas wysiłku :D. Uważam, że lepsze było pomelo, które kosztowałem w Tatrach :D. 
Zdjęcie siostrzyczki na 31-szym 
Na 31km mijam siostrę jeszcze z nadzieją na życiówkę. Nagle przy zoo czuję, że marzenia uciekają. Tempo siada :(. Mijam kolejny punkt z kibicującymi Nightami, ale coraz rzadziej mam ochotę przybijać piątki. Od stadionu odliczam już kilometry i zerkam w oczekiwaniu na szybszych biegaczy.
Ostatnie zerknięcie i meta :)
 Dobiegam po 2:53:52 jako 52 zawodnik oraz drugi night. Gratuluję Tomaszu mistrzostwa i pięknego wyniku. Niby jestem wysoko, ale ja zawsze mierzę w czas. A tu 6 minut ponad życiówkę i prawie minutę gorzej niż rok temu :(.  No cóż, bywa .. ruszam po muffinke :), owocki :) i piwko :). Poznański pobiegowy catering jest naprawdę fajny, ale że nogi okropnie ciężkie, to ruszam następnie na masaż i pod prysznic. Masaż, a dokładnie próba umiejscowienia się na leżance, uzmysłowił mi  co robił kłujący achilles. No co? ... męczył łydkę, do tego stopnia, że złapał mnie skurcz i nie chciał puścić :).
Dekoracja Nightów
Po odebraniu statuetki w klasyfikacji NR i paru krótkich konwersacjach ze znajomymi ruszamy ze siostrą w drogę powrotną na Śląsk. Zanim wyjedziemy szybki posiłek (duża dolewka to genialny pomysł dla maratończyków, nie potrafiłem oderwać się od kraniku :P ) i oczywiście lody. Tym razem skusiłem się na naturalne o smaku gruszki z bazylią.

Po powrocie nie odczuwam potrzeby biegania, więc zrobiłem lekką przerwę na odbudowanie zdrowia i chęci przed kolejnym maratonem, już 15-tym :).

środa, 27 września 2017

Maraton Warszawski

Tatry zdobyłem. Setkę wywalczyłem. Nastał moment zamknięcia tegorocznego świata ultra. Po jesiennych górskich wojażach nastał czas powrotu na asfalt.


Na początek postanowiłem na powrót do stolicy. Z Madzią przybyliśmy w sobotnie południe do Warszawy na nasz biegowy weekend 😃.  Cel prosty. Życiówki 😆. Dodatkowo Magda miała zakończyć koronę. Po sprawnym odebraniu pakietów ruszyliśmy na mały spacerek po Łazienkach.  Kolejne cudne miejsce odhaczone.
Bardzo spodobała mi się nowa lokalizacja biura zawodów, jednak zeszłoroczny tor Służewiec był gorzej skomunikowany. Pakiet skromny, ale były moje żele😋. Energie na bieg miałem załatwioną. Pogoda miała być idealna do biegania. Około 15 stopni i lekko mżyć. Ja widziałem obawy😡. Nie przepadam za chłodem, a wiatr na maratonach mnie przeraża od czasu Orlenu. No cóż, polecimy to zobaczymy co przyniesie dzień😄.
No to startujemy!!

Po oddaniu depozytów i przywitaniu przyjaciół, polecieliśmy z Madzią na lekki rozruch. Ostatnie uśmiechy 😃 i czas ruszyć do boju😛. Pierwsze kilometry szły gładko. Dwie pierwsze piątki w zakładane 19:30. Niestety tą część trasy pokonywałem samotnie. Gonienie grupki z przodu kosztowałoby za dużo sił, a czekać na kolejnych biegaczy nie miało sensu. Indywidualna walka trochę mnie zmęczyła, ale wyłonił się zbieg do Wilanowa. Tam złapałem ponownie rytm z trójką innych zawodników. Biegło się fajnie, nawet za fajnie. Czułem, że grupa zwalnia😌. To nie był moment na luzowanie. Postanowiłem wystrzelić i wrócić do mocnego tempa. Udało się opuścić Łazienki (półmetek) po 1h 23 min. Tak, biegnę po życiówkę.
Wilanów

Na moście przed Stadionem zacząłem łykać drugi żel, czułem że opuszczają mnie siły. Żel kończę na kolejnym punkcie nawadniania przy zoo (28km), licząc że powstanę. Rok temu w tym miejscu zaczynały się schody😌. Czy miała być powtórka z historii? Sekundy uciekały na każdym kilometrze, a powrót przez Wisłę okazał się gwoździem do trumny😡. Tempo siadło o 20s i cała przewaga nad życiówką znikła. Ostatnie 12km to walka ze sobą. Straciłem cel walki. Ciągnąłem na determinacji i dekstrozie, ale w momencie gdy na zegarku wyświetla się tempo 5 min/km, ręce opadają. Tracę kolejne pozycje, świetna 50 pozycja uciekała dramatycznie. Nagle podbieg na wisłostradę i ostatnia długa prosta. Ostatni zryw? Nie ma szans, więc robię samolocik na pasie LOT-u 😂 dobiegając do mety z uśmiechem 😊 i z czasem 2:55:11. Za metą zaczynam regeneracje. Wypijam cały izotonik dla uzupełnienia soli i zaczynam się rozciągać. Po chwili dobiega Madzia z nową życiówką -cudnie zakończona korona. Zmęczeni ruszamy po depozyt, masaż i po pysznych naleśnikach powoli żegnamy się ze stolicą.

Tuż za półmetkiem

Co nie wypaliło? Dlaczego tak mnie odcięło? Przez ostatnie 12 minut straciłem dodatkowe 7 minut 😟 i wylądowałem na 84 pozycji OPEN na prawie 5400 maratończyków. To mój trzeci najlepszy wynik w karierze.
Miałem obawy o stan regeneracji po krynickiej setce, dużo czasu nie miałem. Ale czy ja jestem rozsądny, jeśli chodzi o obciążenie zawodami? 😝 Dodatkowo walka z przeciążeniem i słabsze treningi musiały zniszczyć moje tempo.
Zaryzykowałem😉. Choć szanse były nikłe, to po marzenia trzeba lecieć do przodu. Mimo wszystko  jestem zadowolony😃. Piękny wspólny weekend😃 uwieńczony 13-tym maratonem (hee pechowa liczba), a nawet nam się trochę rozpogodziło. W bieganiu nie zawsze chodzi o wynik, ale czasem o sam wyjazd i ludzi. Teraz czas na Poznań z małym półmaratońskim przystankiem na rodzimym terenie 😍.


środa, 13 września 2017

B7D, czyli pierwsza setka 😃

 

Plan uczestnictwa w festiwalu biegowym w Krynicy zrodził się późną wiosną. Mimo, że słyszałem wiele cudownych opinii, nie chciałem łączyć dwóch wielkich imprez obok siebie. Tak, nawet mój "chory" umysł, obawiał się regeneracji po BUGT-cie 😌. Zmiana planów nastąpiła wraz z nawrotem zimy. Zimy, która zabrała mi pełen dystans Niepokornego Mnicha 😩. Szybko zrekompensowałem sobie poczucie braku nowego rekordu kilometrowego. Ojciec zapytał: "Może Krynica?", a ja "Dobrze, ale ja tam pobiegnę setkę" 😉.
Gotowy do startu
Nadchodzi piątek, czas wyjazdu do Krynicy. Taktyka biegu się drastycznie zmieniła. Czemu? Hmm..Byłem zdumiony powrotem do sił po walce w Tatrach, ale nie przypuszczałem, że półmaraton mnie sponiewiera. Może nałożyło się obciążenie, ciężko powiedzieć. Wiedziałem jedno, dwa tygodnie przed Krynicą, przeciążyłem mięsień pośladkowy 😕. Nawet nie przypuszczałem jak dokuczliwa może być ta kontuzja 😕. Kłucie niszczyło psychikę, skrócony krok irytował, ale dopiero przy zbiegach neurony szalały. Jak mam przebyć ultra oszczędnie zbiegając? No cóż, jadę, zobaczymy co trasa pokaże :).
Na festiwal przybyłem z całą rodziną 😃, nawet moja psiunia się wybrała :). Pakiet szybko odebrany, kwaterunek i powoli czas było myśleć o spaniu. Hmm, myślenie się przedłużyło prawie do północy, a budzik na drugą to była ostateczność 😂.
Wstałem i jazda 😄. Strój założony, kawa wypita, płatki zjedzone ... no to zakładam plecak i rozgrzewka, czyli prawie 3km na start ;P. Pięknie wygląda Krynica nocą. Na starcie, pełno ludzi 😃. Niezwykła atmosfera, krótka pogawędka z Markiem i czas ruszać :D.
Pierwsze kilometry przez miasto idą wolniej niż w dolinie Chochołowskiej (hmm idą efekty bólu), ale nagle skręt i lecim w Beskid Sądecki. Wbiega mi się cudownie, dosyć łagodne góry. Zbieg już nie jest tak lajtowy. Ciemność i noga mnie spowalnia, na trasie do Rytra tracę kolejne pozycje 😦. Na dole szybkie uzupełnienie kalorii i jazda na Przehyb. Robi się ciasno, po drodze mijam uczestników biegu na 64km, a także znajomych. Miło było Was spotkać. Dzięki Justyna za pogawędkę, Darku i Karolu za doping i te parę słów. Sorki, że tym razem nie tryskałem humorem- było mi ciężko, jednak neurony nadal wysyłały sygnały, nie znudziło im się 😜. Na Przehybie (44km zaliczam po 5h 9 min) mieszam wszystko 😜. Cola, izo, owoce, kabanosy, ciastka. Uzupełniam plecak i jazda 😁.
Kolejne kilometry nieźle lecą. Pod górę postanawiam walczyć. Wolno, ale biegnę ;P. Niestety w dół nadal tracę. Nagle mija 50-tka, a ja nadal tak samo się czuję. Znika obawa, że jednak będę musiał rozważać  zejście z trasy. Wytrzymam 😃, a słowa ukochanej i wspaniałej rodzinki dodają sił. Nagle Piwniczna (66km mijam po 9h 20min), mijam Miłosza i Sonię (miło spotkać kolejne znajome twarz 😃 ) i lecę do jedzonka :). Znajduję żurawinkę :D.
Pożegnalny widok na Piwniczną Zdrój
Trasa od Piwnicznej robi się stroma, ale już tylko 34km. Przypominają mi się słowa Marka o trzech małych, ale ciężkich do wbiegnięcia ściankach. Masakra, tylko idę, a słońce zaczyna mnie wypalać. Niby tylko 11 km między punktami odżywczymi, a zniknął litr izo i czułem się odwodniony. Dodatkowo zaczął szaleć mi żołądek. Dobra, robi się płasko i parę kilometrów do punktu. Trzeba biec. Na trasie spotykamy mieszkańców wiosek. Wyszli i obdarowali biegaczy wodą :). Niesamowite dzieciaki i ta radość 😃. Nagle wyłania się punkt odżywczy (77km) i postanawiam postawić się na nogi. 15 minut zleciało, ale wyszedłem pełen sił :D. Nadszedł czas na wspinaczkę wzdłuż wyciągu narciarskiego. Żel nie wchodzi...  Hmm, no cóż koniec uzupełniania kalorii pożywieniem. Może wytrzymam te 20 km 😜 i jak się okazało 3h walki 😁.
Zlatuję do kolejnej dolinki, mijam 83km i nagle ... No nie wiem co się dzieję. Pojawia się szutr o lekkim nachyleniu, a mi zostały siły do biegania. Marek wspominał, by zostawić siły na końcówkę, bo jest przyjemna :D. No to lecę, mijam współtowarzyszy biegów na 100km, na 64km - wszyscy idą, tylko jeden wariat jeszcze biegnie 😛. Przez najbliższe 5 km awansuję o 7 pozycji na 58 lokatę.
Finisz
Wypijam colę, drugą colę (tak kalorie już tylko w płynie) i jazda do góry. Nadal biegnę, a przede mną wyłania się zbieg. Już tylko 10 kilometrów, włączył mi się tryb samo destrukcji😛. W najgorszym przypadku doczołgam się, więc lecę w dół. Czuję prędkość, przychodzi radość z biegania w górach 😃. Może szału nie ma (tempo 5 min/km), ale dziś to niezwykła prędkość. Przeganiam kolejnych biegaczy, skręt wzdłuż płotu i już jestem w Krynicy. Ścigam się z biegaczem, ale po wbiegnięciu na
deptak odpuszczam. Czas na triumfalny finisz. Widzę ukochaną rodzinkę, przybijam im piątkę. Następne piątki lecą do kolejnych kibiców i po chwili po 12 godzinach i 20 minutach przebiegam linię mety. Mam setkę 😄. Nogi wytrzymały 😄. Łapię za piwo, ale nogi już jak z waty 😜.
Po lekkim masażu ruszamy z rodzinką na obiad. Hmm, pyszna zupka chrzanowa 😋 plus pierogi postawiły mnie na nogi. Idę na dekoracje 😁. Tak, zająłem 48 lokatę, 43 wśród mężczyzn i ostatecznie drugie miejsce w kategorii wiekowej M20 . W końcu po odebraniu nagrody ruszam do kwatery pod długo oczekiwany prysznic 😁.


Następny poranek jest o dziwo przyjemny, wstaję bez większego bólu. Po śniadanku ruszam z matką do byłej cerkwi na mszę, a następnie na spacerek z pieskiem na wyciąg w Słotwinach 😁. Szkoda nam marnować dnia, więc przed wyjazdem ostatni raz odwiedzamy deptak krynicki i Jaworzynę. 

wtorek, 22 sierpnia 2017

Bieg Ultra Granią Tatr, czyli walka człowieka z najwyższymi górami Polski


Endorfiny odpuszczają, zakwasy znikają, a zostają już jedynie cudne wspomnienia, którymi postanowiłem się z Wami podzielić.


To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące”

Pierwszy wzmiankę o BUGT-cie usłyszałem chwilę przed startem jej drugiej edycji. Po kolejnym moim maratonie, współpracownik ukazał mi filmik z niezwykłego, a zarazem absurdalnego (z jego punktu widzenia) biegu. Natomiast mnie zaświeciły się oczy 😀. Istnieje bieg w moich ulubionych górach 😁 Jeśli miałbym porzucić asfaltowe bieganie, to tylko dla biegania w górach 😊. W mojej głowie od pewnego czasu tworzył się zarodek myśli, by połączyć dawną pasję (góry) z nową związaną z bieganiem. Idea szybko urosła i postanowiłem w kolejnym roku spróbować swoich sił w ultra.
W Tatrach Zachodnich naprzeciw halnemu :D

Zdecydowałem się od razu wystartować w 3 zawodach. A co tam 😛. Plan nie był bezmyślny, bo te starty miały dać mi odpowiednią liczbę punktów, a zarazem udowodnić mi sens biegania w górach 😊. Na przetarcie wybrałem Beskidzki Topór, czyli miłą 73 km w Beskidzie Małym. Na mecie byłem zszokowany imprezą, zszokowany ultra :D. Wiedziałem, że to konkurencja, która będzie rywalizować w moim sercu z miejskimi maratonami 😊. Następnie przetestowałem kamienny grunt w Karkonoszach, by sezon zakończyć najdłuższym moim biegiem, czyli długą trasą Chudego Wawrzyńca 😊.

Po sezonie byłem już pewien. Chcę ultra, chcę BUGT-a 😁. Pewność przygotowania do biegu oddałem losowi i zgłosiłem swoją kandydaturę do startu. Wypadało około 3 osoby na jedno miejsce, ale mimo wszystko, szczęście się do mnie uśmiechnęło 😊 Za pół roku czekały na mnie Tatry 😁.
Odprawa

Czas szybko minął, a nagle byłem z kumplem w drodze do Zakopanego. Już od dawna nie czułem obaw wobec biegu, ale to były Tatry. Patrzę przez okno i myślę: “ty chcesz tam biegać?”. Odpowiedź była prosta: “TAK 😁”.

W oczekiwaniu na start
Po dotarciu szybko się zakwaterowaliśmy, zjedliśmy obiadek i ruszyliśmy na odprawę. Pierwsze przerażenia, organizatorzy postanowili nakazać noszenia sprzętu zalecanego z powodu ciężkich warunków. Kurcze, czeka mnie ponowne pakowanie 😕. Tylko  jak to wszystko zmieścić? Opatrunki, picie, mapa, jedzenie, kurtka, czołówka to normalka, ale dopakować drugą warstwę, spodnie przeciwwiatrowe i rękawiczki do mojego małego plecaczka? Hmm, kurtka wyleciała na zewnątrz i jakoś się wszystko upchało 😊. Poziom hard w pakowaniu zdobyty 😊. W końcu czas na drzemkę. Drzemkę? Tak, bo po drugiej już wstałem na śniadanie, by zdążyć na busik przed 3 rano do doliny chochołowskiej. W dolinie było czuć atmosferę biegu. W ciemności krążyło prawie 340 czołówek w oczekiwaniu na wybicie 4 rano. Godziny rozpoczęcia batalii 😃.


W końcu ruszyliśmy. Elita niezbyt szarżowała, ale nie skusiłem się na ich wyprzedzanie 😜. Spokojnym tempem 4:30 biegliśmy w górę doliny, aż do rozejścia na Grzesia. Tam ich tempo nie było już tak komfortowe 😉. Nie mogłem się napatrzeć jak zwycięzca poruszał się kijkami, cudo😊 Po godzinie od startu jesteśmy na Grzesiu. Zaczyna wschodzić słońce i robi się cudownie. Niestety zaczyna wiać, mówili że ponoć wiatr gnał z prędkością 80km/h. Ile było? Nie wiem, ale ledwo trzymałem się na nogach idąc pod Wołowiec 😉. Chciało przewrócić chłopa z prawie 80kg, masakra. Nagle mamy szczyt, lecimy w dół. I znów szok. Stopy lądują ciut losowo od wiatru, a luźne kamieniste podłoże sprawia, że hamuje wślizgami na grani. Uspokajam tempo i mam czas by coś zjeść. Leci bułeczka i parę czekoladek Merci 😋. W tym czasie zdobywam Jarzębczy Wierch i wyłania mi się prześliczna, a zarazem straszna ścieżka granią do Starobociańskiego Wierchu. Stamtąd już przez Ornak do schroniska przez kamieniste schodki. Mimo, że nie szalałem na zbiegu prawie bym przekręcił kostkę. Po 3h i 53 minutach trafiam do schroniska jako 22-gi. Według mojej rozpiski lecę na sub 12h, jest dobrze😊. Na punkcie odżywczym uzupełniam bukłak zajadając się ciastkami owsianymi i colą. Łapię żel i doliną Tomanową ruszam na Czerwone Wierchy.
W oddali już Kasprowy
Droga na Ciemniak się dłuży. Rywale mnie doganiają, ale widok jest niesamowity. Nagle skurcz, ale trochę magnezu z rozciąganiem i na grani znów zaczynam gnać 😆. Lecą kolejne szczyty z Wierchów, a Kasprowy coraz bliżej 😊. Nagle przed samym szczytem czuję, że czwórki padają- ojj źle. Wlatuję na Kasprowy po 6h i 40 min. Hmm chciałem być wcześniej, ale nie przejmuję się, łykam żel i biegnę do Murowańca. Kolejny punkt odwiedzam z czasem 6:56 z 28 pozycją.
Ostatnie kroki na Kasprowy
Niestety zaczynają się problemy 😕. Organizm się buntuje i nie mogę nic zjeść 😟. Wypełniam żołądek płynami (cola+izo) i zabieram na drogę żel i nektarynkę. Początek trasy do Krzyżnego jest dość łatwy, ale ja nie mam sił. Zaczyna się walka z własnymi nogami, natomiast kolejni uczestnicy bez problemu mnie mijają. Ratuję się lekami na żołądek, po chwili mogę normalnie iść po schodach na sam szczyt. Serce wali z obciążenia, lecz nagle widzę znajomą twarz. Kumpel z Zabrza jest wolontariuszem i z daleka mnie wita. Chwila rozmowy z Krzyśkiem, cudny widok na 5-tkę i nagle chcę walczyć. Pod Krzyżnym miałem totalny kryzys. Przychodziły myśli o odpuszczeniu, ale za blisko do mety, za duży zapas czasu. Ruszam, "do przodu po marzenia" 😄.
Na przełęczy Krzyżne
Zejście do doliny 5 stawów jest strome, bym rzekł bardzo 😜. Kto zna ten szlak to mnie rozumie. Postanawiam sobie bezpiecznie, ale żwawo zejść i od dołu gonić do mety. Od schroniska zaczynam wracać do normy, więc wchłaniam żel energetyczny (nie chcę wypełniać żołądka pożywieniem). Po stromym zejściu ze schroniska do Siklawy, nagle szlak zmienia podłoże. Pod stopami czuję w końcu ziemię 😍. Znów biegnę :D. Do punktu na Wodogrzmotach Mickiewicza trafiam po 10h i 12min z 42 lokatą. Wiele straciłem, ale wypijam duszkę butelki coli i lecę w dół. Czuję znów moc i zaczynam nawet ścigać się z dorożkami 😀. Nagle skręt, wlatujemy na szlak przez Rówień Waksmundzką i przełęcz Nosalową do Kuźnic. Zaczyna padać, dobra ostro leje 😝. Przypomina mi się zeszłoroczny Chudy Wawrzyniec. Biegnę w lesie przez kałuże, strumyki i błoto. Czuję moc, gnam pod górę, jakby to były pierwsze kilometry 😊. Wyprzedzam współtowarzyszy biegu. Przez 7km doganiam osoby, do których traciłem prawie 10 minut. I nagle znów strzał. Wolontariusz krzyczy: "Tylko 9km", a ja powoli słabnę. Znów mnie bierze żołądek. Podczepiam się do kolejnych zawodników by przez chwilę z nimi walczyć z górami. Tracę 5 pozycji, ale w końcu Kuźnice 😂. Ostatnie dwa kilometry z górki. Skręt w lewo i już słyszę metę. Wpadam radosny, marzenie spełnione, ukończyłem BUGT po 12:31:27 jako 34 mężczyzna.
Na mecie chłodno, a ja tak rozemocjonowany, że zapominam się ubrać. Z twarzy nie znika mi uśmiech, ale posiłek i odpoczynek mnie tak wychładza, że lecę do kwatery pod ciepły prysznic i wprost do łóżka 😃.
 
Widok z przełęczy Krzyżne na 5-tkę :D
Walczyłem i spełniłem swoje marzenie biegowe, ale już kolejne widać na horyzoncie. Najpierw jednak na przetarcie półmaraton w Raciborzu. Ciekawe czy zdążę się poskładać 😜.

Jakieś rady? Polecam przyzwyczaić się do skakania po kamieniach 😊. A podczas zawodów życzę wiele rozwagi i wielkiego serca. Marzenia się spełniają, tylko trzeba chcesz o nie powalczyć 😊.



środa, 2 sierpnia 2017

Lipiec

Czas na podsumowanie zmagań kolejnego letniego miesiąca.  Początek lipca to upragniony powrót do zwyczajnych tygodni treningowych 😃. Mimo, że uwielbiam startować, to czasem trzeba wypocząć od szumu, a nawet chaosu związanego z wyjazdami i próbą walki o kolejne marzenia 😃. Niecałe 3 tygodnie minęły prędko. Nawet nie wiem kiedy 😛. Co robiłem? Hmm, chyba odliczałem czas do upragnionego urlopu. Tak 😃, odpoczynek wkomponował mi się w moje 3 weekendowe starty. Swój pierwszy dzień spędziłem na festiwalu "Pilsko", a dokładnie na półmaratonie. Korciło mnie spróbować swoich sił w maratonie. Jednakże trzymam się postanowienia, by wypocząć między wiosną, a jesienią od długich i wykańczających zawodów.

Ostatnie metry przed szczytem :D
Plan dnia był prosty, wbiec na Pilsko, ujrzeć cudny widok i lecieć w dół po jak najlepszy czas 😃 . Już po pierwszych kilometrach okazało się, że wraz z dwójką zawodników będziemy rywalizować o podział podium. Nagle zdziwienie, nie wiem w jaki sposób, ale przed nami pojawiła się garstka zawodników. Znów należało trochę przyśpieszyć, by wrócić na swoją nominalną pozycję. Atak na Pilsko z przejścia na Glinne rozpocząłem ponownie z 3 pozycji.  Wbieg był trudny, oznakowanie znikome (dobrze że usłyszałem jakimi szlakami mamy się kierować), a pogoda paskudna. Brnąłem do góry w strumyku, aż nagle widzę szczyt. Co mam powiedzieć o nim? Jedna wielka mgła. Przydała się ostatnia wycieczka na Pilsko, bo wiedziałem chociaż jak dotrzeć do Hali  Miziowej 😜 A z niej to już okrężną drogą do mety. Po drodze mija mnie zagubiony rywal. He, niezłe miał tempo zbiegu. W moich oczach szaleństwo, tyle odwagi to jeszcze nie mam 😀. Półmaraton z zahaczeniem o Pilsko kończę ostatecznie na trzeciej pozycji 😀  po 2h 9 min i 36 sekundach. Niezłe rozpoczęcie wakacji 😊.
Kolejnego dnia wróciłem do Korbielowa wraz z Madzią na bieg alpejski, a dokładnie 10 kilometrowy bieg na Pilsko. Tym razem aura miała przynieś upragniony widok 😃. Obstawa zawodów była niezła, rywale szybko mi odskoczyli. Mimo półmaratonu górskiego w nogach biegło mi się świetnie. Trzymałem się dzielnie za naszą zabrzańską mistrzynią, Dominiką (świetnie gnała). Kiedy dotarłem  na halę Miziową, wiedziałem, że na pewno wystarczy mi sił. Zdobyłem Pilsko po 1h 6 min i 14 sekundach na 20 pozycji 😃. Zanim zdążyłem wziąć oddech na horyzoncie zauważyłem moją górską debiutantkę 😄. Wiedziałem, że ma power w nogach. Madzia w pięknym stylu wskoczyła na podium😃. Festiwal "Pilsko" kończy się cudownie. Można było w końcu odpocząć.
Połonina Wetlińska

Radość na mecie
Cudowny wypoczynek nad Soliną połączony z bieganiem po Połoninach zakończył się szybko. Za szybko 😞. Należało wrócić do domu na Dobrodzieńską dychę. Rok temu przywiozłem z niej wspaniałe wspomnienia i miałem nadzieję, na powtórkę z szybkiego biegu 😁. Na zawody jechałem z pozytywnym nastawieniem. Ponownie towarzyszyła mi Madzia, która postanowiła za moją namową spróbować swoich sił na 10 kilometrowej trasie. Było upalnie, ale ja lubię słońce 😃. Wystartowałem znów na pełnym gazie. Zegarek pokazywał tempo 3:3x min/km, ale ja nie miałem zamiaru zwalniać, dziś wytrzymam, dziś czuję energię. 5 km mijam z czasem 18:11, a wśród pól nadal pędzę. Na metę wlatuję z czasem 36:50, 4 sekundy ponad życiówkę. Pomimo minięcia się z rekordem życiowym, byłem zadowolony. Zaliczyłem kolejny szybki bieg. Wynik wystarczył na zajęcie 12 lokaty i ostatecznie 2 pozycję w kategorii wiekowej. Drugie podium w lipcu :D. Nie było to jedyne podium tego dnia, Madzia znów szalała 😁😃.
Ostatnie metry w Dobrodzieniu
Minął kolejny tydzień, a ja znów na starcie. Tym razem w Rudzie Śląskiej na półmaratonie. Ciężko mi biegać nocą, bo ciężko po całym dniu był rześki. Mimo paru głupich sobotnich posunięć, dotarłem na start w nie najgorszym stanie. W głowie czułem jedno. JESTEM NAŁADOWANY 😁. Co z tego, że trasa trudna, co z tego że odczuwam mały dyskomfort, ja biegnę po marzenie wśród znajomych. Wybija 21 i startuję na pełnym gazie. Widziałem profil, ale kiedy ujrzałem w rzeczywistości nachylenia, stwierdziłem, że dobre tempo ciężko ocenić. Olałem zegarek i biegłem jak w górach, na samopoczucie😃. W dół prułem tempem 3:3x min/km😜, by w drugiej części utrzymać co najmniej 4 min/km na podbiegach. Tak, to była trasa dla górala 😁. Pierwsze z trzech okrążeń ukończyłem po 26 min i 51 s. Poczułem, że życiówka jest możliwa, ale mimo wszystko nadal postanowiłem przybijać dzieciakom piąteczki. Z każdym ich uśmiechem czułem się coraz lepiej 😏😃😄, a nie bardziej zajechany kilometrami.  Drugie kółko ciut bardziej zachowawczo. Obawiałem się, że podbiegi mnie zajadą. Mimo to zacząłem wyprzedzać rywali. Dawno już tego nie widziałem 😁. Czas drugiego okrążenia 26 min i 58 s. Hmm, nadal genialnie 😃. Ale koniec zabawy lecę do odcięcia 😜. Dubluję, witam znajomych,  doganiam kolejnych rywali, a ciągle czuję siłę. Postanawiam wytrzymasz tempo na podbiegu. Dopiero na ostatnim kilometrze łapie mnie  lekka kolka, ale nie czas na głupoty 😉. Ostatnie okrążenie kończę po 27 min i 6 sekundach. Ostateczny wynik  1:20:55 i 16 lokata. Mam życiówkę 😀😀. Może tylko 13 sekund lepiej niż zeszłoroczny nocny Wrocław, ale nareszcie 😁. Na mecie znów czułem energię jak po majowym ultra. Mógłbym jeszcze zrobić kolejną rundkę 😛.
Start w Rudzie Śląskiej

Jak kończę lipiec. Udanie 😃. Poprawiłem już wszystkie dystanse 😃.

Miesiąc kończę z przebiegiem 428 km, a półmaraton rudzki to moje już 25 zawody w tym roku, ojj sporo 😜. Zostało już jedynie 3 tygodnie do mojej jesiennej walki.

wtorek, 4 lipca 2017

Nadchodzi nieubłaganie druga część sezonu i moja wewnętrzna batalia górsko-asfaltowa. Wiosna była jedynie przekąska 😝, bo na jesień zwariowałem😝. Trzymajcie kciuki bym wytrzymał nadchodzące prawie 2 miesiące totalnego obciążenia, a sił do walki będę szukał wgłębi serca🏃.


Od dziś pozostało mi już tylko 45 dni. Na początek ruszę w wymarzoną przygodę. 19 sierpnia ruszę na Tatry 😃. Tak, udało mi się😃. Postanowiłem zgłosić się, a myśli o mojej gotowości do tej imprezy postanowiłem zostawić losowi (podobnie jak na Szczawnicy). Mimo tylu chętnych, będę miał możliwość zmierzenia się z trasą. Będzie ciężko. Mimo że to tylko 70km to przewyższenia ponad 5000 nieźle mnie pewnie sponiewierają. Jednakże to Tatry i każdy szczyt będzie nagrodzonym cudnym widokiem😆.

Trasa BUGT-a

Ledwo dojdę do siebie, a tu na horyzoncie będzie pojawiać się B7D. Dokładnie 3 tygodni regeneracji😆. Prawie regeneracji😜, bo końcówka sierpnia to ostatni bieg GP Raciborza. Czy uda mi się w końcu pobić półmaratońską życiówkę? Będzie ciężko, w nogach będą siedzieć Tatry. Mimo wszystko wrócę radosny, bo bieg jest fajny, a dodatkowo w Raciborzu jest zawsze świetna ekipa znajomych😃.

9 września stanę na linii startu B7D😁. Pomysł występu siedział w głowie już od dawna. Opowiadania znajomych krążyły w mojej głowie, ale plan startu w tegorocznej imprezie zrodził się po ogłoszeniu skrócenia trasy w Szczawnicy. Chciałem przekroczyć kolejną granicę kilometrażową, a tegoroczny kwietniowy śnieg mnie powstrzymał. Widocznie życie miało kierować mnie na Krynicę. Tak biegnę pełne 7 dolin, czyli stówę po Beskidzie Sądeckim.
Trada B7D
Drugą część jesieni postawiłem na asfalt, na walkę o kolejne bariery maratońskie. Czy 2:45 jest możliwe? A może mój szalony umysł pokusi się o jeszcze mniej 😜. Tempo treningowe jest mało optymistyczne, ale … 😜
Wybór był ciężki. Walczyłem wewnętrznie między startem w swojej ulubionej Silesii (już rok temu odpuściłem w celu zdobycia korony), a szybszą poznańską trasą. Postawiłem w końcu na mistrzostwa nightów. Jadę 15 października do Poznania, z którego przywiozłem miłe wspomnienia i piękną życiówkę 😃.
Drugą zaletą Poznania jest 5 tygodni przerwy od Krynicy, która pozwala myśleć o jeszcze jednej próbie maratońskiej. Tak, tego samego dnia zapisałem się na dwa maratony.
Jaki? Wracam 24 września do stolicy😆. Dlaczego Wawa? Phi 😛. Czuję, że jeśli Krynica mnie nie zniszczy to będę się lepiej czuł niż w Poznaniu.

Czy to koniec planów?
Ciągle siedzi w głowie jeszcze jedna myśl. Mimo, że rozwaga bierze pod uwagę jedynie półmaraton, to nadal się obawiam o przeciążenia. Z drugiej strony, nie chcę opuścić tej imprezy, czuję do niej sentyment, czuję z nią więź terytorialną. Tak to Silesia i finisz na stadionie Śląskim😃😃.