czwartek, 7 czerwca 2018


Bieg Rzeźnika 

"Jeśli nie umiesz latać, biegnij. Jeśli nie umiesz biegać, chodź. Jeśli nie umiesz chodzić, czołgaj się. Ale bez względu na wszystko – posuwaj się naprzód"

Swój wpis rozpocząłem od sentencji, która pojawiła się na wstążkach tegorocznego biegu pszczyńskiego, w którym to mogłem kibicować ojcu tuż po rzeźniku. Hasło to pięknie oddaje znaczenia ultra :D, a ojcu gratuluję kolejnej wywalczonej mety :).

Minęło dopiero kilka dni od Topornej Setki, a ponownie pakowałem się do biegu. Niby kolejne ultra, kolejna walka, ale tym razem był to bieg niezwykły. Niezwykły, bo wspólny z narzeczoną. Miałem nadzieję jej pokazać piękno górskiego ultra, a zarazem ustrzeć od większych błędów, by doprowadzić ją do wymarzonej mety. 


Start :D
O rzeźniku, mimo jego kultowości, nie wiedziałem nic. Trasa i przewyższenia wydawały się typowe, choć międzyczasy trochę mnie zdziwiły. A dokładnie odcinek od roztok. Dziś już wszystko rozumiem :D. Nie wiem czy to tylko liczby, czy naprawdę stara trasa przez połoniny była milsza.  Na pewno piękniejsza. 
Spakowani,  tuż po procesji Bożego Ciała, ruszyliśmy do Cisnej. Droga mimo, że długa, to minęła szybko, a czas na miejscu jeszcze szybciej. Tyle rzeczy, a tak mało czasu: pakiety, jedzenie, pogaduchy ze znajomymi czy oglądanie zmagań finiszujących skyrunningowców. Człowiek nawet nie zauważył kiedy się ciemniło, a przecież o 1:45 busy na start.  Hmm..  znów sobie za bardzo nie pośpię. Czyżby nowa tradycja 😃. 
Budzimy się kilkadziesiąt minut po północy. Śniadanko albo kolacyjka, zależy od punktu widzenia i idziemy :). Czeka nas prawie godzinka jazdy. Humory w busie dobre, jak i u nas. Jesteśmy na starcie. Wokół ciemno, biją tylko bębny i po oczach czołówki jak świetliki :). Powoli ruszamy na start. Optymizm jest, siła jest, będzie dobrze :). Ostatnia fota i czekamy na odliczanie. 
Droga do Cisnej
Ruszyliśmy, pierwsze kilometry to asfalt. Mocne tempo pozwala nam się trzymać na początku peletonu. Na pierwszym mocnym podejściu ustanawiam czas na bufet... czekoladki :). Po paru kolejnych kilometrach niestety Magda zalicza parę upadków 😕.  Czy to żel, czy chwila spokojniejszego tempa, a może po prostu świt  spowodował, że lecimy znów stabilnie. Jednakże potłuczenia niosły swoje skutki już do końca, czyli ponad 12h biegu. Niesamowita jesteś skarbie. Wielu by zrezygnowało, wielu by się załamało, a ty nadal chciałaś biec ze  mną :*. Lekarzem nie jestem, ale nic niepokojącego nie widziałem, więc walczyliśmy dalej. 
Płaskie odcinki czy to jakoś mniej strome  podbiegi, my lecimy i aż tak do końca. Naszą piętą achillesową były zbiegi, a zwłaszcza te pionowe. W kółko mijaliśmy się z tymi samymi ekipa. Można było ciut pogadać, przecież to ultra :). Kiedy gadać jak nie podczas zawodów :P. 
Nagle asfalt i dolatujemy do punktu w Cisnej w 4h (32km). Świetnie :). Uzupełniamy płyny plus orzeszki, pomarańcze i lecimy. Na trasie do Smerka spotykamy Marcina Świerca, hee miła pogawędka :). No ale trzeba ruszać dalej i zostawić mistrza :). 
Ukazuje nam się piękniejsza cześć trasy, jakieś połoninki :). A my  pokonujemy kolejne ściany trzymając się za ręce :*.  Jakoś raźniej, jakoś człowiek bardziej zmotywowany, jakoś tak przyjemniej :). 

Smerek. Punkt wygląda jak istne pobojowisko. Ludzie leżą, pełno butelek. Po prostu niesamowity chaos, a pośrodku niego my. Czas piękny 6h 53min,a to już 49km. Ponownie szybko się zbieramy i wychodzimy z punktu. Nie ma co siedzieć, zjemy maszerując. Ojj ze mną nie ma lekko 😉. 
Droga do roztok się wydłuża. Najpierw mocne podejście, ale my idziemy o wiele szybciej niż inne zespoły, ehh te alpejskie doświadczenie :), Madzia wymiata :). Mijają kolejne kilometry i pojawią się kolejne problemy ultrasowe. A dokładnie żołądek wariuje. Jakoś sobie w końcu radzimy i gramy dalej. Powolutku, ale do przodu. Wiara w siły duże, choć nogi ciężkie. Jednak jedno już wiem, zdobędziemy metę. Nagle ostatni punkt, okolo 10h 38min i  jakieś 12km do mety według tracka (nie wiedziałem, że track się lekko myli). Zalewamy organizm colą (moje ukochane ultra paliwo), wodą i izo. Sam wypiłem prawie litr, chociaż że miałem zawsze przy sobie prawie 1.5l. Mały prysznic z butli i ruszamy, meta czeka. 
Ostatni odcinek to żadne bieganie. Do tej pory było miło. Były mocne podbiegi, gonienie po grani i silne zbiegi, ale nie sądziłem że końcówka to tylko chodzenie. Ściana w górę, ściana w dół i tak trzykrotnie. Podchodzenie, choć czasochłonne idzie nam wyśmienicie, ale te zbiegi :(. Nieźle dowalili, nie wariujemy, tylko spokojnie przeprowadzam Magdę na dół. Takie zbiegi to nie dla niej.
Mostek i ostatnia prosta

Nagle pojawia się strumyk... schodki... mostek, ojj rośnie euforia. Skręt w prawo, nawrotka i już widać metę. Łapiemy się za ręce i eksplodujemy ze szczęścia. Mam swoją ultraske 😊. Cudnie było 😊. Łapie medal, piwo i padam na trawkę obok ukochanej po 13h 53min walki 😃.
Jaki jest rzeźnik? - końcówka masakruje.
Jakie są Bieszczady? -na pewno wrócę.
Jakie jest ultra?- cudna przygoda. 
Dobra,  czas leczyć rany. Mam miesiąc do SGS-a, a w połowie rzeźnika znów poczułem przeciążony staw, ehh mam nadzieję że będzie dobrze :).