środa, 29 marca 2017

Droga maratońska cz.1

Z każdym dniem zbliżam się do kolejnych potyczek, ale zanim dotrę do głównej batalii, chciałbym się z wami podzielić moją dwuczęściową historią maratońską. Jak wyglądały początki? Zapraszam do lektury :).

Moja droga maratońska rozpoczęła się 1-szego czerwca 2014 biegiem Wolności w Parku Śląski. Pamiętam, że biegło mi się przyjemnie, a zarazem pierwszy raz zwiedziłem aż tyle zakątków Katowic ;). Biorąc pod uwagę moje przygotowanie do debiutu (tak jak wspomniałem we wcześniejszym poście) , czas 3:34:45 był wymarzony. Dotarłem na mecie uradowany z planem na złamanie magicznych 3h.
Po moim debiucie zwiększyłem kilometraż. Wplątałem dłuższe weekendowe wybieganie, aż dystans 20km przestał być jakim wyzwaniem ;). Niestety zanim dotarłem do jesiennej potyczki na Silesii  Marathon poznałem życie z kontuzją. Dopadło mnie przeciążenie związaną z gęsią stopką. Na kontrolnych półmaratonach (a zarazem pierwszych  oficjalnych) nadal walczyłem ze zdrowiem. W dniu startu czułem się już nieźle, ale na poprawę czasu było za wcześnie. Silesia jest trudnym maratonem (nie zapomnę podbiegu na Spodek przed samym finiszem), ale ujął moje serce. Może to kwestia więzi terytorialnej, ale jest to bieg, który organizacyjnie stoi na wysokim poziomie, a trasę ma cudowną :).
Na mecie mojej pierwszej Silesii :)

By spełnić marzenia o sub 3h postanowiłem przepracować porządnie zimę. Wziąłem na warsztat plan Skarżyńskiego na złamanie 3 godzin, by w Krakowie pokazać moc. Uważam, że plan Skarżyńskiego jest wspaniały do wydłużenia się pod dystans maratoński. Opiera się on głównie na biegach ciągłych i robieniu siły biegowej. Kilometraż spokojnie zwiększałem, a treningi stały się bardziej
Koniec pierwszego okrążenia.
Zaczynają się kłopoty, ale fotka wyszła 😜
urozmaicone. Dowiedziałem się o istocie interwałów, biegów ciągłych w II zakresie, BNP, sile biegowej czy spokojnych wybieganiach w rozwój biegacza. Miałem już wiedzę, a ciężka praca zaowocowała podczas startów kontrolnych. Poprawiałem rezultaty na 10k i w półmaratonie. Było świetnie i wystarczyło tylko udowodnić przygotowanie na Cracovii. Kwiecień 2015 przyniósł nieoczekiwane ochłodzenie, a nawet śnieg. Złapałem przeziębienie, ale wystartowałem pełen optymizmu. Kilometry leciały szybko, a na półmetku odnotowałem czas 1:29:51. Niestety już wtedy wiedziałem, że nie dam rady :(. Na drugim okrążeniu zacząłem batalię z kolką i zakończyłem bieg 7 min i 22 sekundy powyżej 3h. Rekord życiowy poprawił się niesamowicie, ale nie taki był plan ;).  Po Krakowie planowałem jeszcze 2 maratony przed wakacjami, które niestety z powodu zdrowotnych nie pozwoliły mi poprawić mojego wyniku.

Korona półmaratonów.
Naprawdę ładny medal :D
Postanowiłem zmienić ponownie podejście do treningów. Podczas przerwy letniej wplątałem w swój trening kolejny program- plan Greiffa. Głównymi jego punktami było  wdrożenie długich interwałów, jak również weekendowe wybiegania sięgające do 35km. U schyłku okresu przygotowawczego postanowiłem wystartować w serii półmaratonów, a zarazem ukończyć koronę półmaratonów.
Był to świetny trening przed głównym wyzwaniem, które odbyło się z początkiem października. Z samego rana ponownie stanąłem na starcie Silesii Marathon :), aura zapowiadała ładny dzień. Po przemarszu na start przy akompaniamencie orkiestry i pogaduch ze znajomymi, na sygnał ruszyłem z przytupem. Biegłem znów według taktyki positive (jedyna słuszna ;P ), zwłaszcza że warunki pogodowo-trasowe prognozowały łatwiejszą pierwszą część. Po paru kilometrach stworzyłem grupę z dwójką biegaczy. Świetnie się nam biegło razem. Wspieraliśmy się w trudniejszych momentach i próbowaliśmy się wymieniać na prowadzeniu (do dziś widuję się z Jurkiem na śląskich biegach). Od Muchowca zaczęła się walka o utrzymanie tempa. Było coraz ciężej, tempo leciała gwałtownie, ale na szczęście mieliśmy zapas.  Pamiętam walkę na podbiegu na Spodek. Nogi nie chciały już biec, ale zegarek nadal pokazywał złamanie trójki. Musiałem walczyć ;). Po wspinaczce została mi już jedynie prosta do Silesii... tak myślałem . Wyczerpane nogi cierpiały nawet na lekkim przewyższeniu do mety, ale z daleka widziałem już upływające sekundy nad zegarze. Już wiedziałem, że mi się uda :D. Choć na mecie byłem wykończony (rzadko tak zajechany jestem), to przeszczęśliwy :D.
Ostatnia prosta do marzenia

środa, 22 marca 2017

Jakim jestem typem biegacza?


Zbliża się dużymi krokami moja wiosenna batalia biegowa. Każdy sezon zaczynam z pewnymi celami - marzeniami, dzięki którym wypełniam swoje założenia treningowe. Ktoś by powiedział, że bieganie ma być frajdą i nie należy kombinować. Zgadzam się J. Odkrywanie nowych lokalizacji, spędzenie czasu ze znajomymi czy wybieganie problemów jest wspaniałe, ale monotonia zabija każdą pasję. Dopiero trening odkrywa przed nami nasze możliwości, a jako istoty ludzkie zawsze dążymy do perfekcji ;).Cele są przeróżne: czasami to przebyty dystans, nowa życiówka, ukończenie pewnej imprezy czy zmiana swojego trybu życia. Osobiście stawiam sobie zawsze kilka zadań (ważne by ich zdobycie było ciężkie, ale osiągalne), dzięki temu sezon jest zawsze zakończony optymistycznie J. W tym roku oprócz poprawy życiówek, postanowiłem spróbować swoich sił w górach. Mam nadzieję, że znajdę odpowiedź na pytanie z nagłówka.
Trasa do Rudzińca

„Na początku będą pytać po co to robisz. Później będą pytać, jak to zrobiłeś”
Post zacznę od przejrzenia moje biegowe CV.  Moja pasja zaczęła się pewnego ciepłego dnia, prawdopodobnie wiosną 2012 roku. Minęło wiele czasu i pamięć się zaciera ;). Moja siostra zaproponowała mi, aby wyjść z nią pobiegać. Nie wiem dlaczego, ale się zgodziłem. Założyliśmy buty i ruszyliśmy nad jezioro, by po krótkim odpoczynku połączonym z podziwianiem widoków wrócić do domu. Trasa nie była wielka, bo jedynie 5 km, ale nie musiałem go przeplatać marszem ;). W tym okresie życia, moją główną aktywnością fizyczną było weekendowa jazda na rowerze oraz sporadyczne wypady na basen, a czas wolny spędzałem przed komputerem, bądź nad serialami. Po pewnym czasie historia się powtórzyła, a już na jesień w dni wolne od zajęć ruszałem w samotne podróże (również 5-cio kilometrowe). Dlaczego biegałem? Nie wiem. Może chciałem poprawić kondycję, może sylwetkę, może szukałem odpoczynku podczas pisania pracy magisterskiej, albo brakowało mi tego uczucia po przebytym treningu. W kolejnym roku, wraz z przyjściem wiosny zwiększyłem sobie dystans do ponad 13km. Zacząłem dwa razy w tygodniu biegać po nowej trasie do Rudzińca. Bieganie zaczęło mnie powoli wchłaniać, ale nadal wolałem jazdę rowerową ;).
Pierwsze zawody

Jak znalazłem swoje pierwsze zawody? Dlaczego wystartowałem? Nie mam pojęcia, ale postanowiłem przebiec się w charytatywnym biegu na 10km dla WOŚP organizowanego przez Fundację „Biegamy z sercem”. Ruszyłem ostro i wybiegałem 42:07, to nie był bieg tylko dla zabawy ;). Byłem zafascynowany otoczką zawodów, rywalizacją oraz poczuciem prędkości. A na mecie wręczono mi medal :). 

Nagle wiosną wpadł mi do głowy projekt maraton, który przebiegłem w dzień dziecka tego samego roku. Bez żadnego półmaratonu pośredniego, bez żadnego maratońskiego treningu, bez żadnej wiedzy teoretycznej, a jedynie z dwoma treningami około 20km i poczuciem chęci spełnienia marzenia. Pobiegłem świetnie, choć w drugiej części musiałem trochę powalczyć ze samym sobą. Po przekroczeniu mety dotarło do mnie, że ukończyłem maraton(wynik 3:36:40 z międzyczasem w połowie 01:36:32). Posiadając  dzisiejszą wiedzą, nie wiem czy bym pobiegł. Czułem się silnie, ale zarazem biegłem rozważnie. Nie byłem zaślepiony wynikiem, to był mój główny atut, który pozwolił mi bezpiecznie dotrwać do mety. W tym miejscu chciałbym udzielić Tobie drogi czytelniku wskazówki. Do maratonu trzeba się przygotować! Należy wybiegać swoje kilometry, a najważniejsze to poznać swoje tempo maratońskiego. Łatwo zaszaleć na początku, ale kolejne kilometry będą torturą.
Po debiucie maratońskim znałem już swoje braki. Większość na mecie mówi: „nigdy!”, a w mojej głowie zrodziła się idea. Miałem marzenie, projekt „sub 3h” :D. Zacząłem pierwszy raz naprawdę trenować bieganie (o przebytych planach treningowych będę pisał w osobnym artykule). Uważam, że mój rozwój biegowy był dobry. Zawsze powtarzam: „Zanim zaczniesz trenować, należy swoje wybiegać i pokochać bieganie”. Ciężkie treningi potrafią zniechęcić ;).

O mojej  drodze maratońskiej będę jeszcze mówił przy innej okazji. W tym momencie chciałbym przejść do lata 2015. Wakacje postanowiłem spędzić w Tatrach, ale tym razem inaczej. Chciałem więcej zobaczyć, a moja baza noclegowa była w pobliżu Krupówek. Nie nocowałem w schroniskach. Przekonał mnie komfort noclegu na kwaterze z dostępem do mediów oraz pysznym jedzeniem na mieście w przyzwoitych cenach. W jaki sposób miałem zobaczyć więcej? Prosto, przebywałem łatwiejsze wzniesienia oraz trasę po Zakopanym biegiem ;). W ciągu kolejnych 5 dni wydeptałem wiele kilometrów szlaków, by odwiedzić Dolinę Strążyską, Giewont, Mała Wysoka, Rysy, Dolinę Kościeliska, Czerwone Wierchy, Kasprowy Wierch, Świnica, Dolina Pięciu Stawów i na pożegnanie Gubałówkę. Było pięknie, uwielbiam góry. Pogoda była różna, jak to w górach. Jednego dnia leżałem na szczycie czując ciepłe promienie słońca na twarzy, by kolejnego  przedzierać się zalanymi ścieżkami czy uciekać przed burzą. Zamiłowanie do gór przeszło na mnie zapewne od rodziców. Ojciec za młodu był miłośnikiem gór, a nawet został przewodnikiem. Zapewnie tego powodu, za czasów dzieciństwa, nasze wyprawy były kierowane w góry, lubiłem to :).
Pod koniec tego samego roku wybrałem się na pierwszą wycieczkę biegową ze znajomymi z NR Gliwice. Przewodniczyła nam wspaniała biegaczka Dominika, która udzieliła mi pierwszych górskich rad. W planie było wtargać się na Skrzyczne i wrócić przez Malinową Skałę do Szczyrku. Był to mój pierwszy bieg górski, choć traktowany na luzie -przyjacielska zabawa :).
Następnego roku postanowiłem zadebiutować na górskich zawodach, a dokładnie zostać ultrasem. W sumie wystartowałem aż w 3 biegach: Beskidzki Topór, Maraton Karkonoski i na zakończenie Chudy Wawrzyniec 80+. Każdy bieg był inny, ale łączyło ich jedno -przeżyłem wspaniałą przygodę. Ultra to inny świat ;). Kilometraż i przewyższenia sprawiają, że nogi na mecie są miękkie, ale ogólnie człowiek się świetnie czuje, walczy głównie głowa.
„Kiedy Twoje nogi nie mogą już biec, biegnij swoim sercem”
Ogólnie powiem, że ultra biegi są dla mnie spokojniejsze, serce nie wali jak opętanie, a na podbiegach można z czystym sumieniem przejść czasem do marszu. Jest czas by spokojnie zjeść i uzupełnić płyny, więc nie ma obaw o kolkę. A widoki są po prostu nieziemskie :D . Najbardziej urokliwe były Karkonosze, a zwłaszcza Śnieżne Kotły :). Hmmm… z moich słów wynika, że odpoczywałem tam. To nieprawda, walczę na każdym kilometrze o jak najlepszy czas. Beskidzki Topór chciałem przetrwać (debiut traktuję ulgowo), a wywalczyłem 6 lokatę i 1 msc w kat. M20. W Karkonoszach marzyłem o złamaniu 5h i z małym luzem wykonałem plan zajmując 12 lokatę. Na ostatni mój bieg zaplanowałem sobie złamanie 10h na ~84km trasie po Beskidzie Żywieckim. Jak poszło? Plan wykonałem z kilku minutową rezerwą, a zarazem plasując się na 8 lokacie ;).



Jaka jest odpowiedź na pytanie z nagłówka?
Czy jestem maratończykiem i powinienem walczyć na asfalcie?
A może góralem, ultrasem?
Zobaczymy, sezon pokaże ;P.

niedziela, 19 marca 2017

Marzanna

W tym roku zmieniłem plany odnośnie pierwszego startu półmaratońskiego. Zamiast pod Ślęzę przybyłem do Krakowa, w celu sprawdzenia swojej formy. Po zeszłotygodniowej potyczce w Parku Śląskim, liczyłem na świetny wynik, który byłby podstawą pod kolejną życiówką w maratonie.

Z marzanną ;)
Na wiosenny połmaraton kontrolny wybrałem Kraków. W założeniu miał to być szybki i piękny bieg z wiosenną aurą. Nic bardziej mylnego :(. Marzec nie chce wpuścić wiosny do siebie.

Weekend zapowiadał się chłodny i wietrzny, chociaż na szczęście nie ulewny. Przybyłem do Krakowa wraz z rodziną z samego rana z optymizmem. Wdrażałem już do swojego treningu intensywność :). Po sprawnym odebraniu pakietu i posileniu się, nastał czas na przygotowanie do startu. Kogo tam nie było? Dookoła same znajome twarze z NR Zabrze, NR Gliwice, SBRT itd. Gratuluję wyników, rekordów i pucharu w drużynówce dla NR Gliwice 👍.

Z medalami
Nadchodziła oczekiwana godzina walki, do boju stanęło prawie 3200 biegaczy. Na sygnał do startu ruszyłem przytupem by utrzymać dystans do grupy biegaczy przede mną.  Bardzo ważne było nie stracenie kontaktu, gdyż już po kilometrze zmienialiśmy kierunek biegu na "mordwind" 😜. Prognozy się sprawdziły, a pierwsze podmuchy sugerowały ciężki bieg. Po paru kilometrach znaleźliśmy się na bulwarach. Z drugiej strony było widać sznur biegaczy pędzących do mety (zawodnicy z biegu na 10km zaczynali zawody spod Wawelu). Jakie radził sobie ojciec? Nie zobaczyłem, za szeroka ta Wisła :).
Dobry humor zmienił się wraz z przejściem na bulwary przy Wawelu. Niektóre podmuchy były tak silne, że zastanawiałem się czy warto biegać? Wydawało się, że człowiek stał zawieszony w powietrzu. Pierwsze 10km zrobiłem 38:27 (to lepiej niż na ostatnich zawodach w Parku Śląskim), ale
Finisz na Błoniach
niestety to była łatwiejsza część trasy. Walcząc z tempem po krakowskim rynku, myślałem o jednym. Jak dam radę na bulwarach, jeśli wiatr pustoszy moje czasy w wąskich uliczkach? Na szczęście nie byłem osamotniony, ale straty poniosłem znaczne. Na bezwietrznych odcinkach nadal potrafiłem biec w tempie 3:50 min/km, ale mimo zapasu sił nie zdołałem zafiniszować. Kilometrowa prosta na Błoniach była jedynie walką z wiatrem (zdołałem utrzymać tempo 4:03). Z czasem 1:23:37 (72 wśród mężczyzn) zakończyłem pierwszy tegoroczny półmaraton. Ojciec, mimo głownie walki na całej trasie 10 km z wiatrem, utrzymał tempo ze zeszłotygodniowych zawodów. Nieźle :).

Po biegu wybraliśmy się na spokojnie rozejrzeć po krakowskim rynku. Ostatnio byłem w Krakowie prawie 1,5 roku temu podczas półmaratonu królewskiego, ale nic się nie zmieniło ;). Natomiast w drodze powrotnej zawitaliśmy do klasztoru w Tyńcu. Kolejne ciekawe miejsce w Polsce zaliczone, a teraz pozostaje posmakować benedyktyńskiego specjału -piwka ;).
Klasztor w Tyńcu


Jak podsumować moje starty kontrolne? -> Tracę optymizm.
Jak pobiec kwietniowy maraton? -> Nie wiem.
Mogłem dziś pobić wrocławski rekord (1:21:06)? Niby z każdym tygodniem czuję się lepiej, ale podczas biegu nadal w piszczelu coś kłuło. Niby robię intensywność, ale miesiąc się szanowałem. Niby płaska trasa, ale wiatr niszczył tempo. 

niedziela, 12 marca 2017

Bieg Wiosenny


Po roku powróciłem do Parku Śląskiego na pierwszy kontrolny start przedmaratoński. Choć ostatnie tygodnie, to treningi bez intensywności i z zmniejszoną objętością, to coraz lepsze samopoczucie wzbudzało nadzieję na dobry wynik. Czy pobiję życiówkę -36:58? A może poprawię zeszłoroczny czas -37:32? Zapraszam na relację ;).

Okolica 3 km. Pierwszy tegoroczny bieg z NR-ką
Niedziela przywitała mnie z ochłodzeniem, termometr pokazywał 5 stopni, a słońce schowało się za chmurami. Postanowiłem wystartować na krótko, miało być wiosennie jak wskazuje nazwa biegu ;). No dobra, bez przesady, wziąłem jeszcze termo i rękawki :).Po śniadaniu wyruszyliśmy z całą rodziną do Parku Śląskiego, miał to być kolejny bieg rodzinny :). Organizacja biegu jak zawsze przyzwoita, spokojnie załatwiłem weryfikację i był jeszcze czas by pogadać ze znajomymi i się trochę rozgrzać. Przed 11:00 zgodnie z programem stanąłem na linii startowej, czas zawodów zbliżał się szybko. Spojrzałem po rywalach i widziałem wielu świetnych zawodników. Walka o podium nie była w moim zasięgu :(, ale zapisałem się na ten bieg ze względu na świetnej trasy do walki z czasem. Na sygnał
Finisz!!
ruszyliśmy szeroką ścieżką w kierunku zoo. Po pierwszych 3 kilometrach się zagrzałem i komin wraz z rękawkami można było zwinąć. Niestety tempo było dalekie od oczekiwań. Półmetek przebiegłem po 19:12, nie czułem się zmęczony, ale nie potrafiłem podkręcić tempa. Czułem się zblokowany na obecnym poziomie :(. Zarówno daleko było do komfortu biegowego, nie zagojone rany jeszcze lekko dokuczały.  Drugie okrążenie nieźle mi się biegło, zacząłem doganiać kolejnych zmęczonych rywali. Ostatni finiszowy kilometr nie był udany. Nadal nie mam mocnego sprintu :(. Z czasem 38:43 przekroczyłem metę dzisiejszego biegu, zajmując 54 lokatę na 685 mężczyzn. Z zawieszonym medalem na szyi i z miską fasolki po bretońsku (smaczna była :) ) przeszedłem się do reszty rodziny dopingować ojca i kolejnych finiszerów.


Biegi w Parku Śląskim są godne polecenia, naprawdę mają świetne imprezy. Może dzisiaj genialnego czasu nie wykręciłem, ale po walce z przeciążeniem byłoby to mało logiczne. Czas przygotować się do kolejnego biegu kontrolnego, czas na marzannę. Mam nadzieję, że z lepszym skutkiem ;).

Zadowoleni z medalami ;)

środa, 8 marca 2017

Nadchodzi przedwiośnie.


Po styczniowych startach planowo miał się rozpocząć kolejny cykl treningu zimowego. Nadszedł czas na rozpędzenie. Niestety plan się wykoleił na samym początku. Piszczel, który już przed ZBM się odezwał, wymagał odpoczynku. Intensywność i kilometraż treningów spadła :(, a w zamian częściej kręciłem na rowerku podczas wizyt na siłowni. Zwykle siłownię traktuję towarzysko, a czas na niej przeznaczam na wzmacnianie pozostałych partii ciała. Balans trzeba zachować ;).
Bieg Twardziela
 Minęły kolejne 3 tygodnie od mojego debiutu anglosaskiego. Stan zdrowotny się poprawił, ale shin split nadal dokuczał. Niestety czas się skończył. Planowe starty kontrolne nadeszły.  Na pierwszy ogień poszedł Bieg Twardziela (25 lutego), drugi bieg z cyklu GP Raciborza. Bieg odbywał się na terenie Arboretum Bramy Morawskiej. Ponad 6 kilometrów leśnych ścieżek naszpikowanych podbiegami. Wystartowałem ambitnie i po 200 metrach wystrzeliłem na prowadzenie, lecz już pierwsza górka zweryfikowała moje siły. Brakowało mocy w nogach. Była to kwestia łagodniejszych treningów, a może  jednak kwestia nie pełnej dyspozycji zdrowotnej?  Nie wiem, ale zamierzałem walczyć o jak najlepszą pozycję :). Szarpałem na każdym podbiegu, a zbiegi starałem wykorzystać maksymalnie (ten trening na pewno zaowocuje w przyszłości). Nagle widzę w oddali labirynt i stawek... to okolica mety. Ostatni sprint i przekraczam linię mety dopiero na 18 lokacie. Chociaż, że straciłem dobrą pozycję w klasyfikacji GP Raciborza to jestem zadowolony ze startu. Przed biegiem miałem obawy, że będę musiał kapitulować.
Z medami ;)
Kolejnego dnia ruszyliśmy ponownie rodzinnie na bieg. Tym razem Bieg Wilczym Tropem w Katowicach. Ostatnio nie byłem zadowolony z organizacji gliwickiej edycji, więc postanowiliśmy zmienić lokalizację. Trasa przebiegała na pętli po parku Kościuszki.  Po odebraniu pakietu i spacerze po parku nadszedł czas na rozgrzanie mięśni i znalezienie dobrej pozycji na linii startowej. Po chwili na wystrzał ruszyliśmy. Trasa nie była płaska, ale mimo to tempo na granicy 4 min/km nie było oszałamiające. Moje możliwości są większe. Na 3 kilometrze spotkałem pierwszy mankament biegu, którym  był zbieg po  serii schodów. Ciężko było trafić w rytm stopni, więc zbiegałem po pochylni na wózki. Na końcu pierwszej pętli zostałem poinformowany, że trójka biegaczy zakończyła rywalizację na krótszym dystansie, więc nadal walczyłem o podium :). Niestety pozycję medalową utraciłem na 3 kilometry przed metą :(. A kiepski finisz wyrzucił mnie ostatecznie na 5 pozycję z czasem 35:49 na 9km. Za linią mety adrenalina puściła i poczułem, ile kosztowało przeciążoną nogę te oba biegi :(. Po chwili odpoczynku zjedliśmy sobie kołacza (miła odmiana od typowego posiłku regeneracyjnego), pstryknęliśmy fotki  i stwierdziliśmy, że idziemy do Fabryki Kurtosza :D. Kurtosz wytrawny na miejscu i kolejny na słodko do kawy były świetnym zakończeniem sportowego weekendu.
Minął półmetek. Jestem obecnie trzeci.
Pierwsze kroki w biegu alpejskim
Po kolejnym przepracowaniu tygodniu nadszedł czas na weekend, czas na kolejny bieg :).
Tym razem wybrałem się  w góry do Szczyrku na RMD Winter Run. Chciałem spróbować kolejnego rodzaju biegu górskiego, a dokładnie biegu alpejskiego (bieg ten składa się głównie z podbiegów).  Na dystansie około 8km miałem zdobyć Klimczok startując spod hotelu Orle Gniazdo, czyli czekało mnie ponad 500m przewyższeń. Dzień zapowiadał się świetnie. Nie tylko dopisała pogoda, w końcu wyszło słońce :), ale czułem się nieźle (może kończy się okres przeciążenia ;P ). Minęła 10:00 i niecała setka biegaczy ruszyła pod górę. Pierwsze dwa kilometry asfaltem szybko zamieniły się błoto, by następnie znów spotkać śnieg ;P. Na pierwszych czterech kilometrach do schroniska nazbierało się około 440 metrów przewyższenia. To była dla mnie za dużo, musiałem przechodzić do marszu. Ale kogo takie nachylenie nie zmęczy ;). Widok schroniska nie oznaczało końca zabawy. Czekała jeszcze pętla zahaczająca o Klimczok :P. A dokładnie wpierw podbieg wzdłuż trasy zjazdowej dla narciarzy ;).  Sprawnie poszła mi ta wspinaczka, a nawet miałem zapas by wygenerować siły na krótki zbieg  do schroniska .
Bieg ukończyłem daleko, bo na 25 pozycji. Już na 3 kilometrze osiągnąłem pozycję, której nie potrafiłem zmienić do końca. Pokonanie tej trasy zajęło mi 50:28, całkiem nieźle :). Wniosek z biegu, brak mi mocy na podbiegach. Jak to określił znajomy: krótkie biegi górskie są mocno dynamicznie. Mimo to, przyjemnie było wrócić w góry i podziwiać te cudne widoki :). 
Meta!!

piątek, 3 marca 2017

Schyłek zimy. Nadchodzi przedwiośnie!


Za oknem coraz jaśniej i cieplej. Powoli wszystko budzi się do życia, tak nadchodzi wiosna, przyjemniejszy okres w moim życiu. Nadszedł czas zweryfikować przepracowany okres zimowy i określić możliwe cele na kwiecień. Jak minął okres przygotowawczy… był bardzo nierówny. Ale zacznijmy po kolei…

Po kilku tygodniach odpoczynku wraz z nastaniem grudnia rozpocząłem kolejny cykl. Celem było pobicie kolejnej życiówki na maratonie na wiosnę. Plan był prosty, pozostawić wyćwiczony zeszłoroczny kilometraż, a jedynie podkręcić intensywność podczas głównych treningów. Mimo niedokręconego tempa (stwierdziłem, że z czasem wejdę na lepsze obroty) byłem pozytywnie nastawiony do realizacji treningów. Spóźniona zima pozwoliła bawić się z prędkością oraz spędzać przyjemnie czas na wybieganiach w blasku słońca. Również udało się nie zaniedbywać siły biegowej, oprócz biegania po okolicznych pagórkach (dobra za wysokie to one nie są ;) ), udało się wybrać ze znajomymi parokrotnie w nasze góry. A dokładnie w nasz Beskid Śląski.
Zapierający w dech widok na Stożek

Podium w Leśne Run wraz
kumplem Mateuszem
Na zimę wiele startów nie planowałem, miał być to okres spokojnych treningów, bez tej całej otoczki startowej połączonym z pobudkami o wschodzie ;). Oczywiście nie wytrzymałem długo ;P. Jeszcze w grudniu ruszyłem na zabrzańską imprezę organizowaną przez znajomych, czyli Leśne Run. Leśna trasa wokół kąpieliska na Maciejowie przypadła mi do gustu, a tylu znajomych na trasie już dawno nie widziałem. Miło było znów się spotkać, pogadać i następnie pościągać. Zimowa aura sprawiła, że zawrotnych prędkości nie dało się uzyskać, ale sił wystarczyło na spokojnie utrzymanie drugiej lokaty i stanie na podium znów z Mateuszem J.


Po przerwie na święta i sylwestra, wraz z nadejściem nowego roku, znów zacząłem się zastanawiać nad kolejnymi startami. Rodzinnie postanowiliśmy zdobyć raciborski zestaw medalowy. W tym celu wybraliśmy się z ojcem na pierwszy bieg w cyklu- bieg Nadodrzański. Pogoda dała w kość, przyszły mrozy dochodzące do -15 ⁰C, ale dobry warstwowy zestaw i mogłem ruszyć na pełnym gazie. Biegło się przyjemnie, nawierzchnia przyzwoita, a okolica cudna. Mimo małego incydentu zadowolony byłem z wyniku i uzyskania 4 pozycji.
Kolejne kilometry wałami przy Odrze.

3 tygodnie później byłem już w podróży do Cisnej. Tak, postanowiłem wystartować w Zimowym Maratonie Bieszczadzkim J. Myślałem już o tej imprezie rok temu, ale wtedy przeciągająca się jesienna kontuzja odsunęła myśli od zimowych startach, by przygotować się porządnie na wiosnę. Ten rok miał być inny. Urzeczony górskimi biegami postanowiłem , że w tym roku skosztuję co ma do zaoferowania górski kalendarz biegowy J. Na pierwszy ogień miał pójść bieg na długim dystansie w zimowej aurze. W sobotę, o świcie, wsiadłem do busa, by wraz ze znajomymi ruszyć w podróż. Jazda minęła radośnie i dosyć szybko, a weryfikacja w biurze zawodów przebiegła sprawnie. Po kolacji przy kominku trzeba było powoli myśleć o starcie, zwłaszcza że start był o świcie. Znów wiele nie pospałem ;P. Nadeszła niedziela, koniec hulanki po Cisnej, czas na biegową zabawę z ostrą walką :D. Adrenalina zrobiła swoje i na wystrzał ruszyłem ostro z górki. J. Po paru kolejkach czas pójść do szkoły, by się ogrzać, umyć i łyknąć trochę żurku i pomidorówki J.
Początek frajdy z ZMB
Po chwili refleksji, uspokoiłem tempo biegu. Czas na walkę nadejdzie, przecież to jest maraton i to górski. Po pierwszych kilometrach po asfalcie, wbiegliśmy na stokówkę. Ku mojemu zaskoczeniu było szerokie, a nawierzchnia odgarnięta. Przewyższenia nie zabijały i spokojnie dawało się po nich biegać (dla odmiany do ultra wbiegałem, bo czołówka biegu narzucała dobre tempo). Na pierwszym wierzchołku, po krótkim dialogu z innym zawodnikiem, zostałem uświadomiony, że nie ma sensu się oszczędzać w oczekiwaniu na podejścia w okolicy Brzeziniaka. Usłyszałem, że trasa maratonu jest dość łatwa i dalej nie jest już trudniej. Uwierzyłem, puściłem hamulce i zacząłem się rozpędzać podczas zbiegu. Kolejne kilometry mijały wśród cudnego krajobrazu, Bieszczad otulonych zimową pierzyną. A ja gnałem jak samotny wilk po wzniesieniach przegryzając czekoladę (trochę mi zmarzła w plecaku, ale była pycha ;) ). Czasu na normalne jedzenie nie było, brakowało podejść jak na moich wcześniejszych ultra. Trzeba było zastosować taktykę maratońską. Po rozgrzaniu żelu wchłonąłem go na punkcie odżywczym na 27km przepijając wodą. Zgarnąłem jeszcze proziaka (trzeba było spróbować tego produktu) i wtedy usłyszałem, że jestem ósmy z niewielką stratą. Ruszyłem w dalszą podróż, aż natknąłem się na wolontariusza na stokówce, który kierował w jakąś zaspę. Co on pokazuję? Podbiegam, patrzę w dół, a tam wśród drzew w głębokim śniegu widać ludzkie czasy. Że co? No cóż koniec komfortu, będzie ostro, będzie ciężko, ale miało być zimowo ;).
Brzeziniak nie taki łatwy do zdobycia ;)
Nogi w śniegu się zakopują, a zdarte pięty przed biegiem zaczynają wysyłać sygnały o ostrożniejsze stąpanie. Po kilometrowej walce w śniegu wbiegam do karczmy. Stoły porządnie zastawione, ale widok rywali do podium nie daje możliwości spokojnego posiłku. Owoce i czekoladę przepijam ciepła herbatą, kieliszek na wzmocnienie i z garścią snickersów włożonych do plecaka wyruszam na trasę. Czas wrócić na stokówkę, tyle że przede mną kilometr przeprawy w śniegu i jeszcze jeden rywal (tak już siódmy). Po chwili brnięcia  w śniegu stwierdzam, że biec się nie da. Czas zebrać siły na ostatnie 10 km, czas na spakowane batoniki :D.  Po dotarciu na stokówkę, ruszyłem w pogoń. Na trasie zrobiło się tłoczno, naprzeciw mnie pozdrawiali mnie znajomi. Ilu was tam było? Niesamowite! Z  uśmiechem witałem się, życzyłem powodzenia, a zarazem dociskałem gazu by na ostatnim punkcie żywieniowym już wywalczyć 6 lokatę. Teraz tylko utrzymać pozycję ;). Nagle widać Cisnę, chwilę później pod moimi stopami znajduje się już torowisko i jedynie co mi pozostało, to triumfalne wbiegnięcie na metę na 6 miejscu :D :D !!! A tam kolejne zaskoczenie, na mecie częstują izo i grzanym winem
Jakie jest ZMB? Zabawowa atmosfera w otoczeniu ładnych górskich widoków z dala od cywilizacji J. Warunki były przyjemne. Miałem do czynienia ze śnieżną aurą zawodów, która swoją siłę ukazała jedynie przy karczmie. Trasa ogólnie nie jest trudna, bez wysokich przewyższeń i z komfortową nawierzchnią. Czy wrócę? Czas pokaże J.

Nie minął tydzień, a ja znów byłem w drodze w góry J. Tym razem bliżej, odwiedziłem Beskid Żywiecki. Dokładnie wraz ze świeżo zapoznanymi biegaczami z ekipy „w pogoni za duchem” ruszyliśmy  do Rajczy na bieg Wilcze Gronie. Dzięki za podwózkę i towarzystwo.
Zawody w Rajczy czas zacząć
Miał być ciężki bieg górski, a zarazem debiut w zawodach  anglosaskich. Czy zdążyłem wypocząć? Czasu było dosyć, ale sygnały były niepokojące. Ból w piszczeli zapoczątkowany przed ZMB się rozwijał, a że będę z nimi prowadził kolejną batalie jeszcze nie wiedziałem. Po dotarciu na start, odebraniu pakietu i przebraniu, wyruszyłem na rozgrzewkę. Parę kilometrów rozgrzało mięśnie, więc znów byłem pozytywnie nastawiony do wyniku. Podczas biegu towarzyszy rajd chłopski.
Zawody odbywają się podczas rajdu chłopskiego, z tego powodu do Rajczy przybyły tłumy przebierańców z okolicznych wiosek tworząc ciekawą oprawę zawodów. No ale przejdźmy do konkretów.
Na sygnał wystartowali biegacze na pełnych obrotach. Pierwsze 2 kilometry po asfalcie to była walka o pozycję do wspinaczki (na wąskich ścieżkach wyprzedzanie jest utrudnione, a stracony czas ciężko nadrobić). Nawet niezłą pozycję wywalczyłem zanim wkroczyliśmy na szlak na Suchą Górę. Zaczęła się główna atrakcja, nachylenie było porządnie, a my brnąć między błotem, a śniegiem biegniemy. No właśnie, biegniemy? Z dystansu ultra nie byłem przyzwyczajony do takiego targania sił na podbiegu, ale jak trzeba ;). Jednak sił brakowało  i traciłem kolejne pozycje, a śniegu było coraz więcej co utrudniało mi bieganie. Przede mną widziałem jedynie ciąg biegaczy tworzących węża owijającego grzbiet góry, a ja zacząłem walczyć z kolką. Wybił 6 kilometr i nadszedł czas zbiegu. Początkowo nie był on szybki, co chwila stawaliśmy. Utrata pozycji odbijała się na mojej rywalizacji L, a wyprzedzanie wymagało by wejście po kolana w śniegu.  Po chwili się poszerzyło i znów zaczęliśmy gnać. Ludzie rwali jak opętani po stromym zboczu.
Zmęczony na końcówce biegu Wilcze Gronie
Nagle pewien biegacz przede mną wpadł w poślizg, zrobił przewrót i bez zatrzymania biegł nadal. Szok! Ciut niżej śnieżna ścieżka zamieniła się w błoto, w którym brnęliśmy po kostki, ale nie zwalnialiśmy. Myślę sobie, gdzie ja jestem? Co to za dzika trasa? Ale zanim doszedłem do rozwiązania zagadki pojawił się asfalt z punktem z herbatką. Mam za sobą pierwszą górkę, nadszedł ostatni moment by wyładować energię. Pełen sił zacząłem na luzie wyprzedzać osoby na podbiegu, ale sielanka szybko się skończyła. Zaśnieżony szuter zamienił się ponownie na grzbiecie Kiczory w cudną warstwę śniegu ;). Nogi traciły dramatycznie siły, ale pozostał już tylko zbieg na metę. Słowo „tylko” to gruba przesada. Na koniec musiała być wisienka, zbieg wzdłuż stoku narciarskiego, czyli fest stromo. Wygrał rozsądek. Moja daleka pozycja spowodowała, że się odchyliłem i zwolniłem, by bezpiecznie dociągnąć do mety.