wtorek, 28 listopada 2017

Eliminator


Na koniec sezonu wybrałem się z Madzią do Ustronia na Eliminator-a, czyli bieg kończący
tegoroczną ligę biegów górskich. Jest to 4-etapowy bieg alpejski w formie eliminacji. Po każdym etapie liczba uczestników redukuje się o 1/4 stanu początkowego. A cóż to za etap? :). Ten tylko wie, kto wchodził na Czantorię wzdłuż stoku. Nie bez powodu bieg nazywa się "górska masakra". Tylko niby  1700 metrów, ale z przewyższeniem ok. 450m, czyli średnie nachylenie 27% :D.


Jesienią zrobiliśmy dwukrotny rekonesans trasy. Hmm, cudów nie było, czas powyżej 21 minut. Jak to ująłem po jednym z  treningów: "będzie trzeba ścisnąć du** o awans do finału". Tak, celem jest pokonać czterokrotnie górę. Zadanie utrudnia nie tylko stromy stok, ale również mocna ekipa zawodników. W stylu alpejskim nie czuję się za mocny, choć lepiej niż w anglosaskim (oczywiście najlepiej czuję się w dłuższych dystansach i ultra :P ).

Nadszedł dzień startu, było ciut cieplej niż przez ostatnie dni, co wprawiło mnie w lepszy nastrój. A na starcie odnalazłem nawet kilku znajomych :). Trochę pogawędek i po lekkim opóźnieniu ruszamy. Ludzie wyskoczyli niesamowicie, ale sprint. Jednakże gdy oni zaczynali zwalniać, ja spokojnym truchtem ich doganiałem. Po minięciu pierwszego rowu, na zmianę to idąc to podbiegając, osiągam swoją docelową pozycję w hierarchii. Jest półmetek :). Hmm ... 8:30, nieźle ale przede mną gorsza część. Walczę ze sobą na każdym kroku, gdy stromizna ciut maleje próbuję pocisnąć biegiem i w końcu ląduje na mecie jako 33 mężczyzna z czasem 18:56 :D. Ooo.. znów to samo. Treningi i zawody to u mnie dwa światy :P. He, ciekawe kiedy będę porządnie trenował :). Czuję, że finał powinien być mój, jeśli nie wyzeruję energii (było 295 zawodników, więc odpada co etap 74). Robię łyk wody, by zwilżyć rozgrzane gardło, a tu Magda się pojawią na 4-tej pozycji :D.

Schodzimy spokojnie, ze zdobytą opaską, w dół na kolejną rundę. Po chwili, dobra po półgodzinnej przerwie na zejście, ruszam. Znów spina :)  ... półmetek 25 sekund gorzej, ale później dodaję czadu i mam metę po 19 min i 19 sekundach jako 34 :). Zejście urozmaicam sobie pogawędką z Wiktorem i dopingiem dziewcząt.

Na dole, na starcie rozmawiam z Dawidem i Karolem. Mamy jeden wspólny cel, awans :). Naładowani energią lecimy. Moje uda zaczynają odczuwać trud zawodów. Na półmetku widzę, ze zegar wybija 9:08, ale ciągle zielone światło (oznacza to, że moja  pozycja gwarantuje mi awans). Mój dobry górski chód pozwala mi utrzymywać pozycje i przekraczam matę z czasem 19:50. Ehh, zmęczony, ale uradowany :D, 42 lokata i czarna opaska na ręku :D.

 Na ostatnim etapie pojawiam się ja i Karol (dawał czadu :D ). Szkoda reszty znajomych :(, ale cudownie było choć przez chwilę z wami pogadać :). Patrzę na stok ... jestem zmęczony, cel zrealizowany, wystarczy tylko wejść po medal . Jednakże postanawiam powalczyć ;), choć już nie ma spiny. Nagle ostatni wystrzał!! Zauważam po chwili, że mój kiepski początkowy sprint wyrzuca mnie na szary koniec stawki. Zmaga się wiatr, aż unosi namiot z zawodów. Po 300 metrach uzyskuję swoją typową pozycję. W oddali widzę czołówkę, nie mam mocy by ich gonić. Czuję, że luzuję. Półmetek dopiero po 9:44, a metę po raz ostatni zdobywam po 20 minutach i 50 sekundach (dużo gorszy wynik od pozostałych rund, a i tak lepszy od treningu :P ). 4 etap kończę jako 46, a według sumy czasów ląduję na 40-tej lokacie :). Mam opaskę "SUPER HERO" :D.

Na mecie spotykam Łukasza. Przyjemna pogawędka skraca czas w oczekiwaniu na kobiecy finał. Po chwili na mecie wbiega znajoma twarz, Dominika w pięknym stylu zwycięża zawody, a zarazem całą ligę. Tuż za nią, na czwartej pozycji wyłania się Magda :*. Cóż za power :), a to dopiero jej drugie górskie zawody :D.  


 Eliminator to było podsumowanie moich zmagań z ligą. Spróbowałem swoich sił we wszystkich stylach, powalczyłem z elitą na mistrzostwach  w ultra (Niepokorny Mnich i BUGT), stawałem na podiach w bardziej kameralnych imprezach i ostatecznie w 12-stu najlepszych moich startach zdobyłem w sumie 647 pkt i plasuję się na 61 pozycji. Jest co poprawiać w 2018 :P. Najlepiej punktowane starty: ZiMB (90), Beskidzki Topór(90), Półmaraton Pilsko (80), Bieg na Hrobaczą Łąkę (65).

piątek, 17 listopada 2017

Ateny

Nadszedł czas ostatniego tegorocznego maratonu, a zarazem pierwszego wyjazdu zagranicznego. Lecimy z Madzią do kolebki maratonu, lecimy zdobyć Ateny.


Świątynia Zeusa z Akropolem w tle
Ateński maraton zaczyna się w miejscowości Maraton, w którym odbyła się antyczna bitwa pomiędzy Grekami, a Persami. Według legendy po zwycięstwie Greków, Filippides ruszył do Aten z informacją o wyniku bitwy i na jego cześć biegamy maratony ;P. Trasa biegu jest wymagająca ze względu na profil. Na 20 kilometrze czeka nas natrudniejszy, 10-cio kilometrowy podbieg. Słyszałem, że maraton ateński nie służy życiówkom, ale zobaczymy :D. Mam zamiar powalczyć, zwłaszcza że ostatnie tygodnie były niezłe treningowo. Natomiast meta znajduje się na stadionie Panathinaiko , na którym odbyły się pierwsze igrzyska nowożytne.
Po Poznaniu czułem się zmęczony. Nie przerażał mnie ani nie denerwował brak biegania przez kolejne trzy dni. Dopiero w czwartek wyszedłem na trening, a dokładnie na spotkanie zabrzańskich nightów. Po mile przegadanym spotkaniu, kolejnego dnia wybrałem się do Madzi by odbyć z nią pierwszy mocniejszy trening. Zrobiliśmy 12km w tempie 4:21. W sobotę dorzuciłem wybieganie po Beskidzie Śląskim, a dokładnie przetarliśmy trasę Czantoria - Stożek - Ustroń. Tydzień zakończyłem lekką regeneracją.
Kolejne tygodnie postanowiłem też zluzować. Miałem zamiar się wygaszać, co miało pozwolić mi na regenerację przeciążeń i odbudowę psychiczną po sezonie. Porzuciłem biegi regeneracyjne na rzecz krótkiego treningu rowerowego czy innej aktywności, a bieg interwałowy zastąpiłem serią trzy kilometrowych odcinków z tempem zbliżonym do maratońskiego ;).
Expo
Przyszła sobota, czas wylotu :). Podróż minęła ładnie, a ateńskie lotnisko przywitało nas ciepełkiem :D. Wsiedliśmy do metra i  jazda nad wybrzeże po pakiety. Cóż za organizacja, odebraliśmy numerki bez kolejki przy 18000 uczestników, a na miejscu największe expo jakie dotąd widziałem :).
Dzień zakończyliśmy krótkim spacerkiem, bo czekała nas wczesna pobudka. Autobusy przetransportowujące do Maratonu czekały już od 5:30 do 6:15, a sama jazda zajmowała prawie godzinę. Ciekawy był widok za okna. O wschodzie temperatura sięgała do 15 stopni, a Grecy stali w kurtkach i czapkach zimowych :P. Około 7 czasu greckiego szliśmy w tłumie biegaczy na stadion. Dostaliśmy wodę i w otoczeniu wzgórz oraz palącego się znicza olimpijskiego czekaliśmy na start :D.
Stadion w Maraton-ie
Nadchodzi 9. Rozstaję się z Madzią :* i ruszam do swojej strefy. Stoję w drugim bloku, tuż za elitą. Ostatnie minuty spędzam na pogawędce z kolejnym spotkanym Polakiem (do Aten przyjechało wielu rodaków, około 450). W końcu ruszamy, tempo wsiadło sprawnie i lecę. Pierwsze kilometry płaskie, ale czuję, że hamuje mnie lekki wiaterek wprost w twarz . Pierwsza dziesiątka planowo, ale nie czułem "flow-a", wiedziałem że dziś będzie ciężko.
Kolejna kilometry trasy to teren pagórkowaty, podczas której mieliśmy zdobyć kulminacyjnie wysokość o ponad 200m wyższą niż miejsce startu. Tempo siada, ale miałem zyskać na ostatnich 11km zbiegu, zwłaszcza że na zbiegu na 15 gnałem około 3:40. Kilometry spędzałem na podziwianiu genialnych kibiców. Krajobrazy, oklaski, zorba, wiwaty i ogromne ilości dzieciaków oczekujące na "piątkę" (w jednym momencie przybiłem chyba aż 10 :D ). Cudne były też tunele tworzące przez tłumy, czułem się jak kolarz na wielkich tour-ach :D. Z kolejnymi godzinami temperatura rosła dużo powyżej 20 stopni, ale punkty co 2,5km sprawiały, że nie odczuwałem żadnych problemów z nawodnieniem. Zwłaszcza, że na punktach rozdawali od razu całe butelki (nie bawią się w kubki).
Nastał 31km, a wraz z nim ostatni podbieg. Niestety byłem już zmęczony. Wiedziałem już wcześniej, że życiówka mi uciekła. Jednakże nie sądziłem, że nogi mnie nie poniosą na moich ukochanych zbiegach. Leciałem jedynie 4:15 min/km, a w planie miałem co najwyżej 3:50 :(. Cóż, zostało mi złamanie trójki i dobiegnięcie z uśmiechem na metę. Z tym ostatnim nie było problemów, jak zobaczyłem stadion to oszalałem. Ta akustyka, wiwaty kibiców, blask marmurów. Zapomniałem o biegu, a jedynie myślałem o łapaniu tej chwili. Zdobyłem ateńską metę z czasem  2:58:19 i 107 lokatą na ponad 15 tyś finiszerów ( lub 18 tyś uczestników ) i jako drugi Polak.
Ciut po minięciu mety na horyzoncie pojawiła się Madzia, która w niezwykły sposób złamała kolejną granicę maratońska :*. Piękny bieg i 3:11:25 :). Panathenaic Stadium będzie dla nas niezwykłym miejscem -pewnie wiecie dlaczego :D .

Ostatnie dni urlopu wykorzystaliśmy na odpoczynek, a dokładnie na spacerach, zakupach i podziwianiu Aten. Udało się zahaczyć o Akropol, Plakę, świątynie Zeusa, agorę ateńską i wiele innych cudnych miejsc. Wspomnienia z pierwszego mojego zagranicznego maratonu będą trwały we mnie na długo. A wszystkim wahającym się polecam szukać lotów na przyszły rok :D. Maraton w Atenach trzeba przeżyć :D.



czwartek, 2 listopada 2017

Jesienna batalia 2018

Jesień przemija, a wraz z nią moja druga część sezonu. Do końca zostały mi już tylko dwa biegi: maraton i górska masakra. Natomiast już dziś chciałbym podzielić się z wami moimi odczuciami wobec mojej batalii.

W podróży na Kasprowy
Jesienną walkę zacząłem od biegu marzeń- BUGT. Krajobrazowo cudny bieg, a przewyższenia niesamowite. Po prostu ten bieg trzeba przeżyć :D. Jednakże brakowało mi biegania. Tatry są za strome, a kozicą nie jestem, więc skaliste podłoże dodatkowo mnie spowalniało :(. Problemy żołądkowe   dobiły mój czas powyżej 12,5 h. Czy wrócę? Do Tatr, na pewno, kocham te góry :). A do rywalizacji? Hmm, marzenie spełniłem i nie czuję obecnie potrzeby powtórki.

Po krótkiej regeneracji ruszyłem do Raciborza, na moją ulubioną trasę półmaratońską. Mimo, że nigdy nie zrobiłem tam życiowego czasu, to przyciąga mnie ta impreza. Jest niesamowicie :), świetna organizacja, zawsze cieplutko :), a trasa przyjemna. W ogóle to raciborska impreza jest dla mnie szczęśliwa, bo zawsze udaje mi się powalczyć o podium w kategorii wiekowej :). Nigdy nie zapomnę finiszu Dawida na pierwszej edycji :). Czekam przyjacielu na nasze kolejne potyczki. Czy ostatnich wspólnie spędzonych zawodów z ukochaną :* oraz pysznych lodów na rynku i dokładki w Mc'u. Tym razem zakończyłem półmaraton w 1:21:15.
Raciborski bieg

Po raciborsku biegu zaczęły się problemy zdrowotne. Ciało nie wytrzymało :( i zacząłem walczyć z przeciążeniem mięśnia pośladkowego, który ostro niszczył mojego dwugłowca. Mimo to, chciałem B7D. Chciałem przekroczyć kolejną granicę kilo-metrażową. Walkę o fajny czas należało odłożyć. Noga mogła nie wytrzymać zbiegów, a najbardziej obawiałem się zejścia z trasy. Czy miałbym na tyle sił by posłuchać rozsądku i zrezygnować? Na szczęście nie musiałem tego sprawdzać, a nawet odważyłem się powalczyć na ostatniej górce i wbiec  po 12h i 20 min.
Cały festiwal jest boski :D, a krynicka setka cudna :). Pięknie się tam biegnie, a punkty żywnościowe są wyśmienite. Chcę tam wrócić :), by udowodnić sobie swoją siłę. Czy 11h jest realne?

Z przeciążenia nie wyszedłem, a już byłem we stolicy z ukochaną. Gdańsk mnie usatysfakcjonował pod względem tegorocznej życiówki, ale postanowiłem zaryzykować i powalczyć :P. Czy były szanse? Może treningowo nie szarpałem przez ostatnie tygodnie. Może zdrowie mnie spowalniało. Jednakże me serce wojownika nie pozwala mi tak łatwo rezygnować z eksploracji własnych możliwości. Po mocnym półmetku (1:23), brakowało mi lekkości w nogach. W drugiej połówce zderzyłem się ze ścianą i zakończyłem bieg  z ponad 8 minutową stratą do życiówki (2:55:11). Czy byłem zdruzgotany? Nie każdy bieg wychodzi. Poza tym jak się zamartwiać, jeśli po chwili przybiegła Madzia, z którą mogłem spędzić resztę weekendu.

Po krótkim odpoczynku, stanąłem na linii startu półmaratonu Silesia. Po rocznej przerwie wróciłem na trasę swoich pierwszych maratonów, choć dziś na części jej trasy. Czuję, że Silesia to mój domowy bieg, a meta na nowo otwartym stadionie wzbudzał dodatkowe emocje. Miało być luźno, ale ponownie wystartowałem w tempie na złamanie 1:20. Dopiero podbieg na ostatnich kilometrach z Siemianowic zweryfikował moje siły. Po godzinie i 22 minutach, z finiszem na pięknym stadionie, kończę HM Silesia. Ahh ten stadion, a odczucia towarzyszące bieganiu przy tylu kibicach nieziemskie :D.
Stadion!!!

Po Silesii zostało mi tylko 14 dni do kolejnej konfrontacji maratońskiej. Zaczynam w końcu wracać do mocniejszych treningów. Kiedy rośnie nadzieja na piękny start, dostaję cios od własnego ciała :(. Pobolewa stopa na tydzień przed startem, a następnie dołącza do niej Achilles. Czy odpuszczę? Phi, pobiegnę zdrowo-rozsądkowo, ale będę walczył :P. Nie jestem nauczony z rezygnacji marzeń ;).
Ruszam do Poznania z moim małym fanclubem- ze siostrą (przypomniał mi się opis ze startu Ślężańskiego) . Lubię poznańską trasę, a oprócz walki z najlepszymi nightami, mam okazję odwiedzić choć na momencik swoją babcię.
Po lekkim opóźnieniu ruszam na pełnym gazie. Na półmetku znów notuję czas około 1h 23min, ale znów dostaję łupnia ;P. Po walce ze sobą tracę 6 minut do Gdańska, osiągam 2:53:52. Dawno nie miałem tak miękkich nóg, ale bufet, piwko i masaż stawiają mnie na nogi :D.
Poznań i ostatnie podbiegi

Czy jesienna batalia wyszła?

"Każda porażka jest szansą, by spróbować jeszcze raz- tylko mądrzej." H. Ford

W okresie 2 miesięcy wystartowałem w 6 mocnych zawodów (w sumie około 300km). Mogę stwierdzić, że wytrzymałem obciążenie, choć z małymi problemami.
Czy jestem zadowolony z wyników?
Chociaż, że brakło mi sporo do życiówek na asfalcie, a w górach nie wykręciłem swoich planów (11h-12h), to walczyłem dzielnie. Zrobiłem mocne wyniki :), chociaż chciałoby się łamać kolejne granice :P. Ale będą jeszcze okazje :D.
Czy mam odpowiedź na pytanie z początku roku?
Nie ;). Nie wiem, czy lepsze wyniki kręcę na miejskich maratonach czy górskich ultra. Lepiej czuję się w górach, ale brakuje mi czasem szybkości :D.

PS: Szczegółowe relacje z jesiennych biegów we wcześniejszych postach :)