wtorek, 22 sierpnia 2017

Bieg Ultra Granią Tatr, czyli walka człowieka z najwyższymi górami Polski


Endorfiny odpuszczają, zakwasy znikają, a zostają już jedynie cudne wspomnienia, którymi postanowiłem się z Wami podzielić.


To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące”

Pierwszy wzmiankę o BUGT-cie usłyszałem chwilę przed startem jej drugiej edycji. Po kolejnym moim maratonie, współpracownik ukazał mi filmik z niezwykłego, a zarazem absurdalnego (z jego punktu widzenia) biegu. Natomiast mnie zaświeciły się oczy 😀. Istnieje bieg w moich ulubionych górach 😁 Jeśli miałbym porzucić asfaltowe bieganie, to tylko dla biegania w górach 😊. W mojej głowie od pewnego czasu tworzył się zarodek myśli, by połączyć dawną pasję (góry) z nową związaną z bieganiem. Idea szybko urosła i postanowiłem w kolejnym roku spróbować swoich sił w ultra.
W Tatrach Zachodnich naprzeciw halnemu :D

Zdecydowałem się od razu wystartować w 3 zawodach. A co tam 😛. Plan nie był bezmyślny, bo te starty miały dać mi odpowiednią liczbę punktów, a zarazem udowodnić mi sens biegania w górach 😊. Na przetarcie wybrałem Beskidzki Topór, czyli miłą 73 km w Beskidzie Małym. Na mecie byłem zszokowany imprezą, zszokowany ultra :D. Wiedziałem, że to konkurencja, która będzie rywalizować w moim sercu z miejskimi maratonami 😊. Następnie przetestowałem kamienny grunt w Karkonoszach, by sezon zakończyć najdłuższym moim biegiem, czyli długą trasą Chudego Wawrzyńca 😊.

Po sezonie byłem już pewien. Chcę ultra, chcę BUGT-a 😁. Pewność przygotowania do biegu oddałem losowi i zgłosiłem swoją kandydaturę do startu. Wypadało około 3 osoby na jedno miejsce, ale mimo wszystko, szczęście się do mnie uśmiechnęło 😊 Za pół roku czekały na mnie Tatry 😁.
Odprawa

Czas szybko minął, a nagle byłem z kumplem w drodze do Zakopanego. Już od dawna nie czułem obaw wobec biegu, ale to były Tatry. Patrzę przez okno i myślę: “ty chcesz tam biegać?”. Odpowiedź była prosta: “TAK 😁”.

W oczekiwaniu na start
Po dotarciu szybko się zakwaterowaliśmy, zjedliśmy obiadek i ruszyliśmy na odprawę. Pierwsze przerażenia, organizatorzy postanowili nakazać noszenia sprzętu zalecanego z powodu ciężkich warunków. Kurcze, czeka mnie ponowne pakowanie 😕. Tylko  jak to wszystko zmieścić? Opatrunki, picie, mapa, jedzenie, kurtka, czołówka to normalka, ale dopakować drugą warstwę, spodnie przeciwwiatrowe i rękawiczki do mojego małego plecaczka? Hmm, kurtka wyleciała na zewnątrz i jakoś się wszystko upchało 😊. Poziom hard w pakowaniu zdobyty 😊. W końcu czas na drzemkę. Drzemkę? Tak, bo po drugiej już wstałem na śniadanie, by zdążyć na busik przed 3 rano do doliny chochołowskiej. W dolinie było czuć atmosferę biegu. W ciemności krążyło prawie 340 czołówek w oczekiwaniu na wybicie 4 rano. Godziny rozpoczęcia batalii 😃.


W końcu ruszyliśmy. Elita niezbyt szarżowała, ale nie skusiłem się na ich wyprzedzanie 😜. Spokojnym tempem 4:30 biegliśmy w górę doliny, aż do rozejścia na Grzesia. Tam ich tempo nie było już tak komfortowe 😉. Nie mogłem się napatrzeć jak zwycięzca poruszał się kijkami, cudo😊 Po godzinie od startu jesteśmy na Grzesiu. Zaczyna wschodzić słońce i robi się cudownie. Niestety zaczyna wiać, mówili że ponoć wiatr gnał z prędkością 80km/h. Ile było? Nie wiem, ale ledwo trzymałem się na nogach idąc pod Wołowiec 😉. Chciało przewrócić chłopa z prawie 80kg, masakra. Nagle mamy szczyt, lecimy w dół. I znów szok. Stopy lądują ciut losowo od wiatru, a luźne kamieniste podłoże sprawia, że hamuje wślizgami na grani. Uspokajam tempo i mam czas by coś zjeść. Leci bułeczka i parę czekoladek Merci 😋. W tym czasie zdobywam Jarzębczy Wierch i wyłania mi się prześliczna, a zarazem straszna ścieżka granią do Starobociańskiego Wierchu. Stamtąd już przez Ornak do schroniska przez kamieniste schodki. Mimo, że nie szalałem na zbiegu prawie bym przekręcił kostkę. Po 3h i 53 minutach trafiam do schroniska jako 22-gi. Według mojej rozpiski lecę na sub 12h, jest dobrze😊. Na punkcie odżywczym uzupełniam bukłak zajadając się ciastkami owsianymi i colą. Łapię żel i doliną Tomanową ruszam na Czerwone Wierchy.
W oddali już Kasprowy
Droga na Ciemniak się dłuży. Rywale mnie doganiają, ale widok jest niesamowity. Nagle skurcz, ale trochę magnezu z rozciąganiem i na grani znów zaczynam gnać 😆. Lecą kolejne szczyty z Wierchów, a Kasprowy coraz bliżej 😊. Nagle przed samym szczytem czuję, że czwórki padają- ojj źle. Wlatuję na Kasprowy po 6h i 40 min. Hmm chciałem być wcześniej, ale nie przejmuję się, łykam żel i biegnę do Murowańca. Kolejny punkt odwiedzam z czasem 6:56 z 28 pozycją.
Ostatnie kroki na Kasprowy
Niestety zaczynają się problemy 😕. Organizm się buntuje i nie mogę nic zjeść 😟. Wypełniam żołądek płynami (cola+izo) i zabieram na drogę żel i nektarynkę. Początek trasy do Krzyżnego jest dość łatwy, ale ja nie mam sił. Zaczyna się walka z własnymi nogami, natomiast kolejni uczestnicy bez problemu mnie mijają. Ratuję się lekami na żołądek, po chwili mogę normalnie iść po schodach na sam szczyt. Serce wali z obciążenia, lecz nagle widzę znajomą twarz. Kumpel z Zabrza jest wolontariuszem i z daleka mnie wita. Chwila rozmowy z Krzyśkiem, cudny widok na 5-tkę i nagle chcę walczyć. Pod Krzyżnym miałem totalny kryzys. Przychodziły myśli o odpuszczeniu, ale za blisko do mety, za duży zapas czasu. Ruszam, "do przodu po marzenia" 😄.
Na przełęczy Krzyżne
Zejście do doliny 5 stawów jest strome, bym rzekł bardzo 😜. Kto zna ten szlak to mnie rozumie. Postanawiam sobie bezpiecznie, ale żwawo zejść i od dołu gonić do mety. Od schroniska zaczynam wracać do normy, więc wchłaniam żel energetyczny (nie chcę wypełniać żołądka pożywieniem). Po stromym zejściu ze schroniska do Siklawy, nagle szlak zmienia podłoże. Pod stopami czuję w końcu ziemię 😍. Znów biegnę :D. Do punktu na Wodogrzmotach Mickiewicza trafiam po 10h i 12min z 42 lokatą. Wiele straciłem, ale wypijam duszkę butelki coli i lecę w dół. Czuję znów moc i zaczynam nawet ścigać się z dorożkami 😀. Nagle skręt, wlatujemy na szlak przez Rówień Waksmundzką i przełęcz Nosalową do Kuźnic. Zaczyna padać, dobra ostro leje 😝. Przypomina mi się zeszłoroczny Chudy Wawrzyniec. Biegnę w lesie przez kałuże, strumyki i błoto. Czuję moc, gnam pod górę, jakby to były pierwsze kilometry 😊. Wyprzedzam współtowarzyszy biegu. Przez 7km doganiam osoby, do których traciłem prawie 10 minut. I nagle znów strzał. Wolontariusz krzyczy: "Tylko 9km", a ja powoli słabnę. Znów mnie bierze żołądek. Podczepiam się do kolejnych zawodników by przez chwilę z nimi walczyć z górami. Tracę 5 pozycji, ale w końcu Kuźnice 😂. Ostatnie dwa kilometry z górki. Skręt w lewo i już słyszę metę. Wpadam radosny, marzenie spełnione, ukończyłem BUGT po 12:31:27 jako 34 mężczyzna.
Na mecie chłodno, a ja tak rozemocjonowany, że zapominam się ubrać. Z twarzy nie znika mi uśmiech, ale posiłek i odpoczynek mnie tak wychładza, że lecę do kwatery pod ciepły prysznic i wprost do łóżka 😃.
 
Widok z przełęczy Krzyżne na 5-tkę :D
Walczyłem i spełniłem swoje marzenie biegowe, ale już kolejne widać na horyzoncie. Najpierw jednak na przetarcie półmaraton w Raciborzu. Ciekawe czy zdążę się poskładać 😜.

Jakieś rady? Polecam przyzwyczaić się do skakania po kamieniach 😊. A podczas zawodów życzę wiele rozwagi i wielkiego serca. Marzenia się spełniają, tylko trzeba chcesz o nie powalczyć 😊.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz