środa, 22 marca 2017

Jakim jestem typem biegacza?


Zbliża się dużymi krokami moja wiosenna batalia biegowa. Każdy sezon zaczynam z pewnymi celami - marzeniami, dzięki którym wypełniam swoje założenia treningowe. Ktoś by powiedział, że bieganie ma być frajdą i nie należy kombinować. Zgadzam się J. Odkrywanie nowych lokalizacji, spędzenie czasu ze znajomymi czy wybieganie problemów jest wspaniałe, ale monotonia zabija każdą pasję. Dopiero trening odkrywa przed nami nasze możliwości, a jako istoty ludzkie zawsze dążymy do perfekcji ;).Cele są przeróżne: czasami to przebyty dystans, nowa życiówka, ukończenie pewnej imprezy czy zmiana swojego trybu życia. Osobiście stawiam sobie zawsze kilka zadań (ważne by ich zdobycie było ciężkie, ale osiągalne), dzięki temu sezon jest zawsze zakończony optymistycznie J. W tym roku oprócz poprawy życiówek, postanowiłem spróbować swoich sił w górach. Mam nadzieję, że znajdę odpowiedź na pytanie z nagłówka.
Trasa do Rudzińca

„Na początku będą pytać po co to robisz. Później będą pytać, jak to zrobiłeś”
Post zacznę od przejrzenia moje biegowe CV.  Moja pasja zaczęła się pewnego ciepłego dnia, prawdopodobnie wiosną 2012 roku. Minęło wiele czasu i pamięć się zaciera ;). Moja siostra zaproponowała mi, aby wyjść z nią pobiegać. Nie wiem dlaczego, ale się zgodziłem. Założyliśmy buty i ruszyliśmy nad jezioro, by po krótkim odpoczynku połączonym z podziwianiem widoków wrócić do domu. Trasa nie była wielka, bo jedynie 5 km, ale nie musiałem go przeplatać marszem ;). W tym okresie życia, moją główną aktywnością fizyczną było weekendowa jazda na rowerze oraz sporadyczne wypady na basen, a czas wolny spędzałem przed komputerem, bądź nad serialami. Po pewnym czasie historia się powtórzyła, a już na jesień w dni wolne od zajęć ruszałem w samotne podróże (również 5-cio kilometrowe). Dlaczego biegałem? Nie wiem. Może chciałem poprawić kondycję, może sylwetkę, może szukałem odpoczynku podczas pisania pracy magisterskiej, albo brakowało mi tego uczucia po przebytym treningu. W kolejnym roku, wraz z przyjściem wiosny zwiększyłem sobie dystans do ponad 13km. Zacząłem dwa razy w tygodniu biegać po nowej trasie do Rudzińca. Bieganie zaczęło mnie powoli wchłaniać, ale nadal wolałem jazdę rowerową ;).
Pierwsze zawody

Jak znalazłem swoje pierwsze zawody? Dlaczego wystartowałem? Nie mam pojęcia, ale postanowiłem przebiec się w charytatywnym biegu na 10km dla WOŚP organizowanego przez Fundację „Biegamy z sercem”. Ruszyłem ostro i wybiegałem 42:07, to nie był bieg tylko dla zabawy ;). Byłem zafascynowany otoczką zawodów, rywalizacją oraz poczuciem prędkości. A na mecie wręczono mi medal :). 

Nagle wiosną wpadł mi do głowy projekt maraton, który przebiegłem w dzień dziecka tego samego roku. Bez żadnego półmaratonu pośredniego, bez żadnego maratońskiego treningu, bez żadnej wiedzy teoretycznej, a jedynie z dwoma treningami około 20km i poczuciem chęci spełnienia marzenia. Pobiegłem świetnie, choć w drugiej części musiałem trochę powalczyć ze samym sobą. Po przekroczeniu mety dotarło do mnie, że ukończyłem maraton(wynik 3:36:40 z międzyczasem w połowie 01:36:32). Posiadając  dzisiejszą wiedzą, nie wiem czy bym pobiegł. Czułem się silnie, ale zarazem biegłem rozważnie. Nie byłem zaślepiony wynikiem, to był mój główny atut, który pozwolił mi bezpiecznie dotrwać do mety. W tym miejscu chciałbym udzielić Tobie drogi czytelniku wskazówki. Do maratonu trzeba się przygotować! Należy wybiegać swoje kilometry, a najważniejsze to poznać swoje tempo maratońskiego. Łatwo zaszaleć na początku, ale kolejne kilometry będą torturą.
Po debiucie maratońskim znałem już swoje braki. Większość na mecie mówi: „nigdy!”, a w mojej głowie zrodziła się idea. Miałem marzenie, projekt „sub 3h” :D. Zacząłem pierwszy raz naprawdę trenować bieganie (o przebytych planach treningowych będę pisał w osobnym artykule). Uważam, że mój rozwój biegowy był dobry. Zawsze powtarzam: „Zanim zaczniesz trenować, należy swoje wybiegać i pokochać bieganie”. Ciężkie treningi potrafią zniechęcić ;).

O mojej  drodze maratońskiej będę jeszcze mówił przy innej okazji. W tym momencie chciałbym przejść do lata 2015. Wakacje postanowiłem spędzić w Tatrach, ale tym razem inaczej. Chciałem więcej zobaczyć, a moja baza noclegowa była w pobliżu Krupówek. Nie nocowałem w schroniskach. Przekonał mnie komfort noclegu na kwaterze z dostępem do mediów oraz pysznym jedzeniem na mieście w przyzwoitych cenach. W jaki sposób miałem zobaczyć więcej? Prosto, przebywałem łatwiejsze wzniesienia oraz trasę po Zakopanym biegiem ;). W ciągu kolejnych 5 dni wydeptałem wiele kilometrów szlaków, by odwiedzić Dolinę Strążyską, Giewont, Mała Wysoka, Rysy, Dolinę Kościeliska, Czerwone Wierchy, Kasprowy Wierch, Świnica, Dolina Pięciu Stawów i na pożegnanie Gubałówkę. Było pięknie, uwielbiam góry. Pogoda była różna, jak to w górach. Jednego dnia leżałem na szczycie czując ciepłe promienie słońca na twarzy, by kolejnego  przedzierać się zalanymi ścieżkami czy uciekać przed burzą. Zamiłowanie do gór przeszło na mnie zapewne od rodziców. Ojciec za młodu był miłośnikiem gór, a nawet został przewodnikiem. Zapewnie tego powodu, za czasów dzieciństwa, nasze wyprawy były kierowane w góry, lubiłem to :).
Pod koniec tego samego roku wybrałem się na pierwszą wycieczkę biegową ze znajomymi z NR Gliwice. Przewodniczyła nam wspaniała biegaczka Dominika, która udzieliła mi pierwszych górskich rad. W planie było wtargać się na Skrzyczne i wrócić przez Malinową Skałę do Szczyrku. Był to mój pierwszy bieg górski, choć traktowany na luzie -przyjacielska zabawa :).
Następnego roku postanowiłem zadebiutować na górskich zawodach, a dokładnie zostać ultrasem. W sumie wystartowałem aż w 3 biegach: Beskidzki Topór, Maraton Karkonoski i na zakończenie Chudy Wawrzyniec 80+. Każdy bieg był inny, ale łączyło ich jedno -przeżyłem wspaniałą przygodę. Ultra to inny świat ;). Kilometraż i przewyższenia sprawiają, że nogi na mecie są miękkie, ale ogólnie człowiek się świetnie czuje, walczy głównie głowa.
„Kiedy Twoje nogi nie mogą już biec, biegnij swoim sercem”
Ogólnie powiem, że ultra biegi są dla mnie spokojniejsze, serce nie wali jak opętanie, a na podbiegach można z czystym sumieniem przejść czasem do marszu. Jest czas by spokojnie zjeść i uzupełnić płyny, więc nie ma obaw o kolkę. A widoki są po prostu nieziemskie :D . Najbardziej urokliwe były Karkonosze, a zwłaszcza Śnieżne Kotły :). Hmmm… z moich słów wynika, że odpoczywałem tam. To nieprawda, walczę na każdym kilometrze o jak najlepszy czas. Beskidzki Topór chciałem przetrwać (debiut traktuję ulgowo), a wywalczyłem 6 lokatę i 1 msc w kat. M20. W Karkonoszach marzyłem o złamaniu 5h i z małym luzem wykonałem plan zajmując 12 lokatę. Na ostatni mój bieg zaplanowałem sobie złamanie 10h na ~84km trasie po Beskidzie Żywieckim. Jak poszło? Plan wykonałem z kilku minutową rezerwą, a zarazem plasując się na 8 lokacie ;).



Jaka jest odpowiedź na pytanie z nagłówka?
Czy jestem maratończykiem i powinienem walczyć na asfalcie?
A może góralem, ultrasem?
Zobaczymy, sezon pokaże ;P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz