poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Gdańsk maraton


Nadszedł dzień próby. Testowa dziesiątka i półmaraton nie wyszedł po mojej myśli, ale byłem pozytywnie nastawiony. Jedyny asfaltowy maraton na wiosnę , więc trzeba było zaryzykować :). Czas odpalić potencjał, który we mnie siedzi, może się uda :).


Mała zapowiedź końca relacji ;P
Do Gdańska przyjechałem dzień wcześniej nocnym busem . Miałem w planie pozwiedzać sobie Stare Miasto, a może i więcej. Dawno już nie byłem nad morzem polskim, a jak już się biega to należałoby zwiedzić ten nasz kraj ;P.
Stare miasto nad Wisłą
 Gdańsk to naprawdę piękne miasto. Żuraw, kościoły, bramy w typowej czerwonej cegle urozmaicone kolorowymi kamienicami i pomnikami. Było klimatyczne. Zdziwiony byłem obszarem ilością atrakcji, a gdy wyszło słońce i oświetliło gdańską architekturę przy Wiśle, postanowiłem zrobić na chwilę przerwę. Wszelkie muzea pomijałem, szkoda było mi czas, ale na koniec zwiedzania
Widok z więzy bazyliki mariackiej
postanowiłem wejść jeszcze na wieże bazyliki, najwyższego kościoła ceglanego w Europie. Nawet nie wiedziałem, jaki czeka mnie trening siłowy, ponad 400 schodów. Ahhh by się wbiegało tam codziennie, ale może nie dzień przed głównym startem ;P.Po dotarciu na sam szczyt ujrzałem nieziemską panoramę. No dobra, stocznie psuły lekko widok ;).
Nawet nie wiem kiedy zleciało 4h, nogi czuły kilometry, więc nadszedł czas na posiłek- pierożki drożdżowe z pieca :). Czas zaczął coraz szybciej uciekać, już 15. Nadeszła pora odebrać pakiet startowy w biurze zawodów, który zlokalizowany był na amberexpo przy stadionie. Po sprawnym odebraniu zestawu i wysłuchaniu przy okazji koncertu Meza (miał jutro startować, nawet się zastanawiałem czy z nim nie pobiec), ruszyłem na hale noclegową. Na wieczór w planie jedynie była msza i pizza że Stachem (pierwszego muszkietera już spotkałem ;) )
Kolejny poranek znów rozpoczął się dosyć wcześnie. Pobudka o 6, by spokojnie zjeść swoje
ulubione śniadanie (płatki z jogurtem pitnym) i spokojnie się spakować. Podstawiony bus
Start
zawiózł nas po 7 na halę. Jeszcze było kupę czasu, stresik się pojawiał, ale przeleżałem go na leżaczku plażowym ;P. Chwilę przed startem pojawił się ostatni muszkieter- Kamil. Zabrzańska ekipa była gotowa do batalii :D. Pogoda pod względem temperatury była fajna (choć jestem fanem słońca), gdyby nie te powiewy powiedziałbym idealna, ale zobaczymy co nam dzień przyniesie.
O 9:00 wybiła godzina prawdy, plan spokojnie ruszyć runął po pierwszych metrach. Ruszyłem za Stachem, ale ten to zrobił otwarcie. Pierwsze kilometry przebiegały przez stadion
Zwiedzam Europejskie
Centrum Solidarności ;P
Energii, a dokładnie przy samej płycie boiska (fajny manewr). Kolejny cel trasy przebiegał przez Europejskie Centrum Solidarności. Tak przez środek muzeum ;-), a wylatywaliśmy słynna brama stoczniową (wczorajsze zaległości w zwiedzaniu nadrobione). Przeanalizowałem dane i stwierdziłem, że tempo biegu było świetne, a przed mną pojawiły się znane mi regiony, stare miasto. 10km pękł po 38:43. Tempo jak na biegu wiosennym w parku śląskim, co ja robię? Proste, lecę na chorej ambicji i wierze, że forma nie zanikła i jest gdzieś w głębi mnie. Przecież czuję się już całkiem dobrze :). Po chwili dotarłem w końcu do pierwszej przeszkody, długa prosta pod wiatr. Na
Wylot ze starego miasta.
szczęście znalazła się 
fajna grupa, z którą przy kolektywnej pracy trzymaliśmy mocne tempo. Niestety przy nawrocie straciłem kontakt, ale w połowie odnotowałem czas 1:22:05. Poprawiony półmaratoński czas 2017 z Marzanny. Znów w głowie pojawia się myśl: co ja robię? Koniec myślenia, ruszam po 2:45, do musi być mój dzień. Chwyciłem się kolejnych dobiegających mnie biegaczy, by znów wytrzymać bieg pod wiatr. Przed wbiegnięciem do parku Reagana udało dogonić się Stacha, lekko się zdziwiłem. Nawzajem się zmontowaliśmy i następnie każdy ruszył swoim tempem. Myślałem, że jeszcze odżyje, przyciśnie i
Park Reagana, miło było zejść
 z asfaltu na chwilkę
ruszy ze mną. Niestety zaszalał na początku za mocno. 30km->1:57:30, tak dziś był mój dzień, ale powoli czułem że tempo mi próbuje uciekać
. Park Reagana przebiega wzdłuż morza. W końcu zobaczyłem znów Bałtyk. Ostatni raz tu byłem chyba około 20 lat. Ale koniec podziwiania, ostatnie 10 km, a ja odczuwam, że nadchodzi kryzys. Czuję ,że nogi są zmęczone. Raczej wychodzą braki w długich wybieganiach przez okres kontuzji, ale te 4 min/km próbuje utrzymać. Mija 32km, a czas się sypie. Muszę złamać 39 na 10, by myśleć o 2:45 - > ojj będzie ciężko. Próbuję ruszyć ostatni raz, ale kiepsko to wychodzi. 35km wybija mi 2:17:58 (27min na 7.2km, czyli 3:45min/km ->
Most na 37. Z prawej metą w zasięgu ręki,
a jeszcze tak daleko.
pozamiatane). Chociaż nogi coraz ciężej walczyły, to
 wdrapanie na most na 37 nieźle poszło i została tylko nawrotka.  Słowo „tylko” jest za lekkie. W nogach zacząłem odczuwać stan przed skurczowy, a dodatkowo po nawrocie ostatnie kilometry były znów pod wiatr. Postanowiłem nie odpuszczać, czułem że mam dobrą pozycję, a czas mogę wykręcić niesamowity. Kolejne osoby zaczęły mnie finiszować, a szarpanie za nimi dowiozło mnie pod expo. Mijam bramkę startową i wiem że już niecały kilometr. Czuję coraz większą euforię, ale postanawiam wywalczyć sub 2:48. Po paruset metrach ostatni zakręt, wbiegam do hali i widzę na zegarze mijające sekundy, ale ja już wiem:  „MAM TO”!!! 
Z radości wbiegam z rękami ku górze, Gdańsk przynosi nową życiówkę i to poprawioną o ponad 5 minut. Mam 2:47:57!!!!
Dobra emocje opadają wraz z ogromnym medalem nałożonym na szyi :). Czas się regenerować, ale moje łydki drżą. Ojj , dobrze myślałem, że łydy walczą, że skurczami. Nawet jest za ciężko by się rozciągnąć, postanawiam zalać organizm izo (solami) i z drożdżówką w łapie idę do masażystów ;P. Niesamowite, chwila masażu tak mnie odmieniła, że znów mógłbym biec :). A najlepsza informacją jeszcze miała nadejść, siostra mnie poinformowała, że wykręciłem 20 lokatę, a swojej kategorii 3msc. Tak stanę na podium w maratonie :D. Niesamowite uczucie!!! 
Podium w maratonie w kat. M20
Chwilę za mną przybiegł Stachu, a następnie Kamil. Szybko się uwikłaliśmy z tym maratonem :P, również sprawnie się przebraliśmy, walnęliśmy foty i po dekoracji mogliśmy ruszyć do domu. Na trasie ludzie się jeszcze męczyli, a my jak typowi kierowcy myśleliśmy czemu oni muszą biec po trasie wytyczonej przez GPS ;P.
Dziś już zostały wspomnienia, choć radość jeszcze mnie nie opuściła. Chwała jest przecież wieczna ;P. Gdański maraton był po prostu cudowny, organizatorzy spisali się na medal. Chociaż mogli załatwić darmową komunikację, to może za rok powrócę, bo zwycięskich tras się nie zmienia ;P.
O dziwo nogi nie są zmasakrowane, czuję się dobrze, ale postanowiłem dziś nie biegać. Niech nogi dojdą sobie spokojnie do ładu, bo znów sobie zagwarantuję kolejną kontuzję, poczekam dzień ;P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz