czwartek, 6 kwietnia 2017

Droga maratońska cz.2


Cel 2016
Kolejną zimę spędziłem z książką "Maraton zaawansowany" opierający się na metodzie treningowej Danielsa. Jeden z lepiej zbilansowanych planów, który przebyłem :). Kilometraż ponownie podkręciłem, ale nie zapomniałem o intensywności. Były biegi  ciągłe w II zakresie, interwały, długie biegi w TM itp. Zgodnie z zaleceniami książki wdrożyłem biegi regeneracyjne. Naprawdę ciekawa formuła. 
Po serii treningowej czułem się wybiegany i szybszy. Na rok 2016 postanowiłem wziąć udział w Orlenie, a także przebiec następne 4 maratony w celu ukończenia korony maratonów. Chciałem walczyć o jak najlepszy rezultat, ale nie potrafiłem określić granicy do złamania (wszystko poniżej 3h nie jest już łatwe ;) ).  Niestety podczas pierwszego startu kontrolnego przeciążyłem piszczel, zapowiadała się ciężka wiosna. Na pierwszy maraton ruszyłem do Dębna. Przyjemne miasteczko oraz ładna pętla przebiegające przez drogi w lesie . Czułem się jak w domu, tylko czemu tak daleko ;). Pierwszy weekend kwietnia był nieoczekiwanie bardzo ciepły, nie byłem przygotowany na takie warunki, ale ruszyłem z przytupem. Kilometry szły nieźle, aż do 20 km. Wrócił koszmar z Cracovii, czyli kolka. Po paru kilometrach unormowałem organizm, ale próba podkręcenie tempa poniżej 4:15 kończył się z problemami. Mimo walki  przez większość trasy uzyskałem nowy rekord - 2:58:49 ( z czasem na półmetku 1:25:40).
Dębno, ruszam na dużą pętle

Po paru tygodniach pojawiłem się w Warszawie, to miał być mój bieg. Było chłodno, a trasa łatwa (nigdy nie spotkałem, aż tak płaskiej trasy). Bardzo interesujący był start, dwa dystanse biegły w przeciwnym kierunku, dopingując się do walki :). Niesamowita była również liczba biegaczy, naprawdę to święto jak głosi reklama. Jak zawody? Mimo, że biegło mi się naprawdę fajnie, to nie domyślałem się jaki czeka mnie los. Po kilku kilometrach po Wilanowie, dosłownie mnie "zdmuchło". Wiatr odebrał mi siły i na 30 kilometrze już mi się nie chciało dalej walczyć. Czekałem jedynie na metę, a stadion był daleko :(. Najdziwniejsze było to, że mimo braku chęci, pobiłem kolejny raz życiówkę. Ukończyłem Orlen po 2:56:46 ( z międzyczasem w połowie 1:24:30).
Finisz na Orlenie

Po wielu udanych startach na krótszych dystansach i w górach, na moment przed jesienną serią maratońska, niestety
doznałem kolejnej kontuzji. Plan po kolejny rekord należało odłożyć, zwłaszcza że nie chciałem utracić szansy na zdobycie korony maratonów. We Wrocławiu postanowiłem gnać , aż nogi odmówią posłuszeństwa. Biegło się naprawdę ciężko, a skwar nie ułatwiał mi zadania. Problemy zaczęły się podczas drugiej części biegu, nadszedł czas by odpuścić :(. Tempo siadło o prawie minutę, ale szczęśliwie dotarłem na metę z najgorszym tegorocznym wynikiem.
Ostatnie kilometry po warszawskiej Pradze
Minęło kolejne 2 tygodnie, a ja stałem na linii startowej przed uniwersytetem warszawskim. Nadszedł czas na kolejny z wielkich polskich maratonów, czas na PZU Maraton Warszawski. Tym razem pobiegłem zachowawczo (nie byłem pewien swoich sił po kontuzji). Trzymałem się blisko wąskiej grupki biegaczy, tym razem nie chciałem sam zostać z wiatrem. Biegło mi się świetnie, półmetek zaliczyłem z czasem 1:26:34, a nasza grupa trzymała dobre tempo. Niestety przed zoo (ok. 30km) nasza grupka się rozpadła i zaczęła się samotna walka. Wbiegając na pętlę po Pradze, z daleka słyszałem jak elita już wbiegała na metę, a ja nadal walczyłem ;). Zmęczenie i samotny bieg odbijał się na tempie, sekundy mi uciekały, a ostatnia prosta była naprawdę długa. Praga zaskoczyła mnie podbiegami. Nie były one jakoś wysokie, ale po Orlenie myślałem, że Warszawa jest całkowicie płaska ;P. Po 2:55:53 przebiegłem z uśmiechem linie mety.  Czułem, że wróciłem do gry :). Warszawa przyniosła nie tylko nową życiówkę, ale  pierwszy raz sprawdziła  mi się strategia posilania się żelami.
Po kolejnych 2 tygodniach wybrałem się na ostatni bieg do korony- kierunek Poznań :). Był to ostatni ważny bieg sezonu, więc koniec kalkulowania.  Strategia była prosta, ruszamy ostro :). Jak
Triumfalny finisz
z medalami z korony
powiedziałem, tak zrobiłem. Mocniej tylko wystartował Stachu, rywalizacja o mistrzostwo nightów nabrała rumieńców ;). Około 10km dogoniła mnie grupa z Mezo. Była to świetna wiadomość :). Mocna grupa biegaczy osłaniających od wiatru i narzucających tempo 4 min/km. Problemy zaczęły się za jeziorem maltańskim. Na kolejnym punkcie odżywczym, wchłonięcie żelu kosztowało mnie stracenie kontaktu z grupą (chociaż moje tempo nadal było dobre). Od 30 km zaczęła się już samotna batalia, a pogoda się pogarszała. Zaczęło padać, ale z każdym krokiem było coraz bliżej mety. Na 5 kilometrów przed metą wiedziałem, że granicy 2:50 dziś nie złamię, a swoją lokatę wśród nightów utrzymam. "Głowa odpuściła" i tempo spadło. . Na ostatnich metrach zgarnąłem medale od siostry (osobistych kibiców miałem :) ) i z uśmiechem na twarzy kończyłem koronę z nowym rekordem 2:53:02 (z czasem na półmetku 1:24:21). Na mecie pogratulowałem wynikowi i świetnej rywalizacji kumplowi, Stachu świetny bieg :). Tego dnia NR Zabrze było za mocne :D.
Korona skończona, czas na kolejne wyzwania 

"Maraton zaczyna się po 30-stce"
Chociaż mocny start zawsze kończył się gorszą drugą połową, to ja inaczej nie potrafię ;). Z czasem przychodzi zmęczenie, więc tempo mi "siada". Biegnięcie taktyką "negative" kojarzy mi się ze zmarnowaniem szansy na dobry czas. Może z czasem różnice się trochę zatrą, ale przecież ja mam już 11 maratonów ;).
"Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana"

 Jak wygląda tegoroczna droga maratońska? Mimo mniejszej liczby prób, mam nadzieję że będzie owocna. Powoli nadchodzi czas na wiosenną batalię. Kierunek GDAŃSK :D. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz