wtorek, 9 października 2018


B7D v2

Czas nadrobić zaległości w blogu. Dziś chciałbym wrócić do biegu przed miesiąca, do mojego głównego tegorocznego startu. Rok temu przekraczając krynicką metę z czasem 12h 20 min, w głowie tkwiła jedna myśl- wrócę tutaj. Chciałem wyrównać rachunki, a zarazem sprawdzić się na mocno biegowej trasie, jak na górskie ultra, bez irytujących przeciążeń. Cel prosty, złamać co najmniej 11h.




Po przerobionej dniówce, postanowiłem jechać w kierunku Krynicy po pakiet startowy. Tym razem bez korków udało się odebrać pakiet już o 21, więc było odrobinę czasu na sen. Ruszyłem na halę, a dokładnie tym razem na lodowisko :P. Chociaż, że warunki były naprawdę fajnie, to zbytnio nie pospałem. Zasnąłem przed 23, by już po niecałych 3h się przebudzić. Śniadanie mistrzów, czyli płatki z mlekiem :D i ruszam na start. Zaczynam swój spektakl.

Sobota, chwila przed 3. Ostatnie pogaduchy z Łukaszem, ostatnie przygotowania i staję przy linii startu. Nagle startujemy!! Ekipa ruszyła z przytupem, by po paru minutach wlecieć w góry. Tym razem miałem nawet dwie czołówki, bo półmrok nie sprzyja mi w bieganiu ;). Na pierwszych odcinkach w dół czuję się świetnie. Nie ma zeszłorocznych problemów z dwugłowcami uda.
Niby zaczyna się przejaśniać, niby już widać Rytro, a tu nagle brak stabilności. Robię jeszcze 4 kroki, ale już od pierwszego mam przeświadczenie o glebie. W głowie przebija się myśl by jak najmniej się poturbować i kieruję się ku trawie. Dopiero 28km, a ja mam zryty cały bok. Pierwsze kroki ciężkie, ale już w Rytrze czuję się lepiej. Na punkcie znajduję się po 3h 20 min (25 minut lepiej niż przed roku).

Punkt słabiutki, zbytnio nie ma co jeść, więc ruszam dalej. Czas na wspinaczkę na Prehyb. Trochę biegnę, trochę podchodzę. Idzie nawet fajnie, a zarazem jest czas na ładowanie żelami (wszystkie batony zjadłem w nocy ;P). 4h i 37 minut i mam szczyt. Ojj punkty żywnościowe się mocno pogorszyły od zeszłego roku, dobrze ze mam zapas żeli, bo nie wiem jak uciągnąć ultra na owocach :P. Biorę drożdżówkę i idę. Moje nogi się wypalają po 44 kilometrach :(. No cóż, próbujemy walczyć.
Za 50-tym kilometrem zaczynają się kamieniste zbiegi. Łatwo tracę kontakt z biegaczami, z którymi leciałem aż z Rytra. Braki w zbiegach nadal nie nadrobione :P. Droga do Piwnicznej to wystawa wszystkich możliwych wzorów płyt betonowych :P. W końcu po paru kilometrach ląduję w kolejnym punkcie żywieniowym w Piwnicznej z czasem 6h 48min (o 49 minut lepiej).

Na punkcie uzupełniam colę z przepaku (w końcu trochę cukrów w płynie) oraz podjadam suszone owoce. Krótka pogawędka z Dawidem, przyszłym iron runner-em i ruszam w dalszy samotny bój. Już wiem, że marzenie o zejściu poniżej 11h uciekło. Według mojej rozpiski jestem na limicie czasowym, a nie potrafię podnieść się z kryzysu. Tym razem czeka mnie dług spacerek przez parę ostrych górek :). Strome podejście, a zanim paskudne zejście. Drogę umila wymijanie się z traktorem :P i lekki deszczyk :D. Szkoda, że nie popadało mocniej, bo trochę się odwodniłem na tym odcinku. W końcu docieram do asfaltu i truchtem dobiegam do przedostatniego punktu- Wierchomli, z czasem 8:27. Zasłużyłem na herbatkę :D, ale niestety nic więcej mnie nie zachwyciło.

Przede mną ostatnia potężne wejście pod kolejkę i następnie zbieg do asfaltu. Nogi ciężkie, ale nadal walczę. Dotarłem do testu na wytrzymałość, czyli 6km delikatnego podbiegu asfaltem pod ostatni punkt odżywczy. Jedyny problem tego odcinka to 80 kilometrów w nogach. Ledwo trzymam tempo między 6-7min/km. Wydawało mi się, że rok wcześniej miałem więcej sił. Jak się okazało później w domu, myliłem się. Na ostatni punkt docieram po 10h i 4 minutach, ponad godzinę lepiej niż rok wcześniej. Zostało 12 km, z czego większość w dół do Krynicy :D. Nie wiem co się stało, ale chyba padła mi psychika na ostatnim odcinku. Podbiegać mi się nie chciało, w dół również się nie rozpędzałem. Jedyny odcinek, który pobiegłem gorzej niż w debiucie krynickim.
ciężko wytargany medal

W końcu widzę płot.  Zlatuję wąską ścieżką na deptak. Triumfalny bieg wśród dopingujących kibiców, przybicie piątki Robertowi, by po 11h 25 min i 53 sekundach zakończyć ponownie krynicką setkę :). Na mecie odbieram medal i z piwem w dłoni siadam by w końcu wypocząć :). Po nabraniu sił postanowiłem podejść do znajomych, by w dobrym towarzystwie odetchnąć po długim biegu.
Czas poprawiony, lokata również. Udało mi się ponownie zdobyć podium w kategorii wiekowej :). Zmęczony długim dniem nie mogłem doczekać się dekoracji by wylądować ponownie w łóżku :). 



Czy spróbuję ponownie poprawić czas na B7D? Życie pokaże :).

Teraz czas na Bieszczady. Co będzie? Nie wiem. Idę szukać nadziei ;).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz