czwartek, 6 września 2018


Lato 2018

Nastał wrzesień, ale szybko :(. Lato stało pod znakiem wypoczynku, a w międzyczasie znalazł się czas na górską rywalizacje. Swoją letnią przygodę rozpocząłem od kolejnego ultra (tym razem dużo krótszego), od Supermaratonu Gór Stołowych. Po długich ultra, czułem się na starcie pewny, ojj za pewny ;P. Po kilkunastu kilometrach szurania po halach poczułem brak sił. Bieg był bardzo szybki i ciężko było uzupełniać kalorie normalnym jedzeniem. Sięgam do plecaka i .. hmm, wziąłem sobie jeden żel. Ostro :), ale przecież miało być lekkie ultra :P. SGS ma sporo odcinków świetnych biegowo, ale zarówno masę technicznych zbiegów po skałach. Właśnie na nich traciłem masakrycznie, dalej nie nauczyłem się skakać po kamieniach :D. Na szczęście, końcówka to asfalt i wbiegł po schodach na Szczeliniec. Schody dawały w kość, ale czułem się tam rześko, leciałem jak natchniony by minąć metę przed wybiciem 6h. Dokładnie 5:56:36 dało mi 10 lokatę i drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej.
Podium SGS

Po tygodniu znalazłem się w Korbielowie. Wraz z Magdą postanowiliśmy wrócić do jej pierwszego startu górskiego- Bieg na Pilsko. Pogoda dopisała, a ja czułem się zregenerowany. Po wspólnych pogawędkach oraz spotkaniu Karola, ruszyliśmy. Tempo na asfalcie było ostre. Tym razem było łatwiej, bo znałem trasę. Wykorzystywałem każde wypłaszczenie, każdy zbieg na odciążenie ud. Wbiegnięcie na szczyt zajęło mi 48 sekund powyżej godziny i wywalczyłem ponownie 10-tą lokatę. Po walce nastał czas na odpoczynek na hali Miziowej w oczekiwaniu na dekorację Madzi :*.
Ostatnie metry na szczyt Pilska

Mam dość w oczekiwaniu na start na Krokiew
Niby człowiek zrobił sobie trochę wytchnienia, a już po dwóch tygodniach wylądowaliśmy na
kolejnych zawodach. Zabawa skyrunningowa w Zakopcu miał rozpocząć nas tatrzański urlop. Do biegania nie było wiele, bo 5 biegów miało w sumie 4,2km ale średnia nachylenia to 29%. Już po Gubałówce i Szymoszkowej miałem dosyć, a tu jeszcze najbardziej stromy stok Harenda i wbieg po schodach na Wielką Krokiew. Ehh, bieg po schodach nie jest dla mnie. Ze zmęczenia prawie ryłem nosem po schodach :P. Natomiast wbieg na Nosal na finał był cudowny. Bieg zakończony cudownym widokiem i trochę gorszą lokatą - 21-szy. Kolejne dni to już wypoczynek w Tatrach. Cudne góry :D !! Super, że mogłem pokazać Magdzie choć część piękna Tatr :).
Nosal

Nie będę się tu rozpisywał o wakacjach, czyli wyprawach górskich, leżakowaniu nad jeziorem czy innych event'ach- to blog biegowy :P. Wróćmy do biegania :P. Koniec urlopu postanowiliśmy spędzić na festiwalu biegów alpejskich w Zawoi. Madzia się skupiła na głównych biegach alpejskich i poszło jej świetnie 2x 3-cia lokata i 2x 4-ta lokata. No mi trochę gorzej :(. Swoją szansę widziałem w całym cyklu. Miałem wytrzymałością uzupełniać braki siły biegowej :P. Zacząłem z Magdą biegiem na Babią przez Chaszczok. Bardzo widokowa trasa :). Ostra walka na 10-ciu kilometrach zakończona wywalczeniem 8 pozycji i 3 miejsca w M20. Ładny początek :). Jak się okazało później, jedyne moje podium.
Pierwszy wbieg na Babią :P
 Po pierwszym etapie czekało mnie parę sprintów pod górę. Niby 150 metrów, ale całkowitej wyrypy :D. Na dokładkę dostałem następnie wbieg na Mokry Kozub. Taka kilometrowa dobitka przed ostatnim biegiem tego dnia- bieg na Małą Babią. Był to drugi bieg liczony również osobno. Znów stanąłem na starcie przy ukochanej :). Był to jeden z lepszych biegów. Brak kamieni, delikatne zbiegi, po prostu cudna trasa biegowa. Udało mi się wywalczyć 7-mą lokatę i nadrobić znów minuty w ogólnej klasyfikacji :). Pod koniec dnia byłem już wykończony, myślałem tylko by zjeść i pójść spać :).
Moje ulubione zdjęcie z festiwalu :)
Następny dzień rozpoczął się wcześnie. 2:30 kolejny start. Wstać tak wcześnie by przebiec 3,6 km na Cyl, ekstra :P. Najgłupsze w etapowym maratonie były dojścia. Po biegu czekał mnie 5-cio kilometrowy leśny spacerek w środku nocy do Krowiarki na następny etap :D. Tam spotkałem Madzię, z którą kolejny raz startowaliśmy na Babią. Pogoda trochę zniszczyła zapowiadany wschód słońca, ale bieg udany. Na zmęczeniu udało się wywalczyć 10-tą pozycję i kolejny 1000 w pionie w nogach :). Po biegu czekało mnie mozolne zejście do bazy. Trochę ta trasa mnie już irytowała :P. Już wolałem wbiegać :P. No i wykrakałem, ledwo coś przegryzłem i czekał nas kolejny wbieg na babią. Tym razem percią akademików :). Szybki etap, w połowie trasy płaski trawers pozwolił pościgać się i zarazem odpocząć przed wspinaczką. Nachylenie dało tak mi w kość, że końcówkę pokonywałem na czworaka. He, nawet łańcuchy były za wysoko (ponad moją głową :P ). Ciężką trasę pokonałem na 5-tym miejscu. Po przywitaniu Madzi na mecie ruszyłem na Słowację na przedostatni etap. Etap "Granica" to było piekło. 4-ro kilometrowy bieg wydawał się początkowo fajny. Początkowy lekki podbieg to była zmyłka. U podnóża babiej mieliśmy do zdobycia 800 metrów pionie w krzakach i w błocie :D. Miejscami było tak stromo, że trzymałem się jagodzin zbytnio nie odbiegając swoją postawą od pionu ;P. Niech trudność etapu wyraża moje średnie tempo  15:19 min/km, które było jedynie 2 min gorsze od zwycięzcy :). Przed ostatnim etapem byłem piąty, czyli ostatniej premiowane miejsce w całym cyklu. Jednakże wystarczyło kilkadziesiąt metrów stoku bym je stracił i zakończył cykl na szóstym miejscu.
Ostatnim letnim startem był bieg do granicy (Mała Upa) z Kowar. Na 11 kilometrach mieliśmy z Madzią do pokonania 600 metrów w pionie. Trasa bardzo szybka. Mieliśmy szansę sprawdzić nasze tempo :) i to z dużym powodzeniem. Na przełęczy Okraj melduje się na 4-tej pozycji i drugi w swojej kategorii wiekowej, natomiast Madzia wywalczyła trzecią pozycję :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz