Bieg Ultra Granią Tatr, czyli walka człowieka z najwyższymi górami Polski
Endorfiny odpuszczają, zakwasy znikają, a zostają już jedynie cudne wspomnienia, którymi postanowiłem się z Wami podzielić.
“To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące”
Pierwszy wzmiankę o
BUGT-cie usłyszałem chwilę przed startem jej drugiej edycji. Po kolejnym moim
maratonie, współpracownik ukazał mi filmik z niezwykłego, a zarazem
absurdalnego (z jego punktu widzenia) biegu. Natomiast mnie zaświeciły się oczy 😀. Istnieje bieg w moich ulubionych górach 😁 Jeśli miałbym porzucić
asfaltowe bieganie, to tylko dla biegania w górach 😊. W mojej głowie od
pewnego czasu tworzył się zarodek myśli, by połączyć dawną pasję (góry) z nową
związaną z bieganiem. Idea szybko urosła i postanowiłem w kolejnym roku
spróbować swoich sił w ultra.
W Tatrach Zachodnich naprzeciw halnemu :D |
Zdecydowałem się od razu
wystartować w 3 zawodach. A co tam 😛. Plan nie był bezmyślny, bo te starty
miały dać mi odpowiednią liczbę punktów, a zarazem udowodnić mi sens biegania w
górach 😊. Na przetarcie wybrałem Beskidzki Topór, czyli miłą 73 km w Beskidzie
Małym. Na mecie byłem zszokowany imprezą, zszokowany ultra :D. Wiedziałem, że
to konkurencja, która będzie rywalizować w moim sercu z miejskimi maratonami 😊. Następnie przetestowałem kamienny grunt w Karkonoszach, by sezon zakończyć
najdłuższym moim biegiem, czyli długą trasą Chudego Wawrzyńca 😊.
Po sezonie byłem już
pewien. Chcę ultra, chcę BUGT-a 😁. Pewność przygotowania do biegu oddałem
losowi i zgłosiłem swoją kandydaturę do startu. Wypadało około 3 osoby na jedno
miejsce, ale mimo wszystko, szczęście się do mnie uśmiechnęło 😊 Za pół roku
czekały na mnie Tatry 😁.
Odprawa |
Czas szybko minął, a
nagle byłem z kumplem w drodze do Zakopanego. Już od dawna nie czułem obaw
wobec biegu, ale to były Tatry. Patrzę przez okno i myślę: “ty chcesz tam
biegać?”. Odpowiedź była prosta: “TAK 😁”.
W oczekiwaniu na start |
Po dotarciu szybko się
zakwaterowaliśmy, zjedliśmy obiadek i ruszyliśmy na odprawę. Pierwsze
przerażenia, organizatorzy postanowili nakazać noszenia sprzętu zalecanego z
powodu ciężkich warunków. Kurcze, czeka mnie ponowne pakowanie 😕. Tylko
jak to wszystko zmieścić? Opatrunki, picie, mapa, jedzenie, kurtka,
czołówka to normalka, ale dopakować drugą warstwę, spodnie przeciwwiatrowe i
rękawiczki do mojego małego plecaczka? Hmm, kurtka wyleciała na zewnątrz i
jakoś się wszystko upchało 😊. Poziom hard w pakowaniu zdobyty 😊. W końcu czas
na drzemkę. Drzemkę? Tak, bo po drugiej już wstałem na śniadanie, by zdążyć na
busik przed 3 rano do doliny chochołowskiej. W dolinie było czuć atmosferę biegu.
W ciemności krążyło prawie 340 czołówek w oczekiwaniu na wybicie 4 rano.
Godziny rozpoczęcia batalii 😃.
W końcu ruszyliśmy.
Elita niezbyt szarżowała, ale nie skusiłem się na ich wyprzedzanie 😜.
Spokojnym tempem 4:30 biegliśmy w górę doliny, aż do rozejścia na Grzesia. Tam ich
tempo nie było już tak komfortowe 😉. Nie mogłem się napatrzeć jak zwycięzca
poruszał się kijkami, cudo😊 Po godzinie od startu jesteśmy na Grzesiu.
Zaczyna wschodzić słońce i robi się cudownie. Niestety zaczyna wiać, mówili że
ponoć wiatr gnał z prędkością 80km/h. Ile było? Nie wiem, ale ledwo trzymałem
się na nogach idąc pod Wołowiec 😉. Chciało przewrócić chłopa z prawie 80kg,
masakra. Nagle mamy szczyt, lecimy w dół. I znów szok. Stopy lądują ciut losowo
od wiatru, a luźne kamieniste podłoże sprawia, że hamuje wślizgami na grani.
Uspokajam tempo i mam czas by coś zjeść. Leci bułeczka i parę czekoladek Merci 😋. W tym czasie zdobywam Jarzębczy Wierch i wyłania mi się prześliczna, a
zarazem straszna ścieżka granią do Starobociańskiego Wierchu. Stamtąd już przez
Ornak do schroniska przez kamieniste schodki. Mimo, że nie szalałem na zbiegu
prawie bym przekręcił kostkę. Po 3h i 53 minutach trafiam do schroniska jako
22-gi. Według mojej rozpiski lecę na sub 12h, jest dobrze😊. Na punkcie
odżywczym uzupełniam bukłak zajadając się ciastkami owsianymi i colą. Łapię żel
i doliną Tomanową ruszam na Czerwone Wierchy.
W oddali już Kasprowy |
Droga na Ciemniak się
dłuży. Rywale mnie doganiają, ale widok jest niesamowity. Nagle skurcz, ale trochę
magnezu z rozciąganiem i na grani znów zaczynam gnać 😆. Lecą kolejne szczyty z
Wierchów, a Kasprowy coraz bliżej 😊. Nagle przed samym szczytem czuję, że
czwórki padają- ojj źle. Wlatuję na Kasprowy po 6h i 40 min. Hmm chciałem być
wcześniej, ale nie przejmuję się, łykam żel i biegnę do Murowańca. Kolejny
punkt odwiedzam z czasem 6:56 z 28 pozycją.
Ostatnie kroki na Kasprowy |
Niestety zaczynają się
problemy 😕. Organizm się buntuje i nie mogę nic zjeść 😟. Wypełniam żołądek płynami
(cola+izo) i zabieram na drogę żel i nektarynkę. Początek trasy do Krzyżnego
jest dość łatwy, ale ja nie mam sił. Zaczyna się walka z własnymi nogami,
natomiast kolejni uczestnicy bez problemu mnie mijają. Ratuję się lekami na
żołądek, po chwili mogę normalnie iść po schodach na sam szczyt. Serce wali z
obciążenia, lecz nagle widzę znajomą twarz. Kumpel z Zabrza jest wolontariuszem
i z daleka mnie wita. Chwila rozmowy z Krzyśkiem, cudny widok na 5-tkę i nagle
chcę walczyć. Pod Krzyżnym miałem totalny kryzys. Przychodziły myśli o
odpuszczeniu, ale za blisko do mety, za duży zapas czasu. Ruszam, "do
przodu po marzenia" 😄.
Na przełęczy Krzyżne |
Zejście do doliny 5
stawów jest strome, bym rzekł bardzo 😜. Kto zna ten szlak to mnie rozumie. Postanawiam
sobie bezpiecznie, ale żwawo zejść i od dołu gonić do mety. Od schroniska
zaczynam wracać do normy, więc wchłaniam żel energetyczny (nie chcę wypełniać
żołądka pożywieniem). Po stromym zejściu ze schroniska do Siklawy, nagle szlak zmienia
podłoże. Pod stopami czuję w końcu ziemię 😍. Znów biegnę :D. Do punktu na
Wodogrzmotach Mickiewicza trafiam po 10h i 12min z 42 lokatą. Wiele straciłem,
ale wypijam duszkę butelki coli i lecę w dół. Czuję znów moc i zaczynam nawet
ścigać się z dorożkami 😀. Nagle skręt, wlatujemy na szlak przez Rówień
Waksmundzką i przełęcz Nosalową do Kuźnic. Zaczyna padać, dobra ostro leje 😝.
Przypomina mi się zeszłoroczny Chudy Wawrzyniec. Biegnę w lesie przez kałuże,
strumyki i błoto. Czuję moc, gnam pod górę, jakby to były pierwsze kilometry 😊. Wyprzedzam współtowarzyszy biegu. Przez 7km doganiam osoby, do których
traciłem prawie 10 minut. I nagle znów strzał. Wolontariusz krzyczy:
"Tylko 9km", a ja powoli słabnę. Znów mnie bierze żołądek. Podczepiam
się do kolejnych zawodników by przez chwilę z nimi walczyć z górami. Tracę 5
pozycji, ale w końcu Kuźnice 😂. Ostatnie dwa kilometry z górki. Skręt w lewo i
już słyszę metę. Wpadam radosny, marzenie spełnione, ukończyłem BUGT po
12:31:27 jako 34 mężczyzna.
Na mecie chłodno, a ja
tak rozemocjonowany, że zapominam się ubrać. Z twarzy nie znika mi uśmiech, ale
posiłek i odpoczynek mnie tak wychładza, że lecę do kwatery pod ciepły prysznic
i wprost do łóżka 😃.
Walczyłem i spełniłem
swoje marzenie biegowe, ale już kolejne widać na horyzoncie. Najpierw jednak na
przetarcie półmaraton w Raciborzu. Ciekawe czy zdążę się poskładać 😜.
Jakieś rady? Polecam
przyzwyczaić się do skakania po kamieniach 😊. A podczas zawodów życzę wiele
rozwagi i wielkiego serca. Marzenia się spełniają, tylko trzeba chcesz o nie
powalczyć 😊.