Powrót do źródeł ultra.
Kolejnym przystankiem w tegorocznej wędrówce w świecie ultra, po walce na mistrzostwach w Szczawnicy, był Beskid Mały. Postanowiłem, w sobotę 20 maja, zmierzyć się ponownie z trasą Ultra Beskidzkiego Toporu, czyli ok. 73km z przewyższeniem +3287m/-3162m. Ponownie? Tak, bo właśnie na tej urokliwej trasie zadebiutowałem w górskich zawodach 😊. A zarazem pierwszy raz zmierzyłem się z dystansem ultra. Tak, moja historia rywalizacji górskiej obchodziła w niedzielę roczek 💓.
Na parę dni przed powrotem w Beskid Mały zacząłem walkę z
małym przeciążeniem czwóreczki po ostatnim biegu anglosaskim na Magurkę.
Obawiałem się, że chwilę przed kolejnym trudnym wyzwaniem nie będę w formie. Na
szczęście już we czwartek czułem moc, a spotkanie rekreacyjne z zabrzańską
ekipą wprawiło mnie w pozytywny nastrój przed startem 😃. Pozostało już tylko
ostatnia dniówka robocza, spakować się i wyruszyć w nocną podróż do Andrychowa😉.
Zaletą Beskidzkiego Toporu jest możliwość odebrania pakietu
przed samym startem, więc spokojnie trochę pospałem we własnym łóżku, zjadłem
domowe jedzonko i wyruszyłem w pół do 3 na linię startu. Drogi nocą są
puściutkie, jak przyjemnie się jechało, a cieplutka noc zapowiadała fajny bieg😁.
Po dotarciu odebrałem sprawnie pakiet i pozostało jedynie oczekiwać wschodu
słońca. W strefie startowej spotkałem faworytkę wśród kobiet, Justynę😊. Krótka
rozmowa skończyła się życzeniami „powodzenia” i ruszyłem w kierunku ulubionego
miejsca, czyli pierwszej linii, by na sygnał wystrzelić jak z procy😃. Wiem, w
ultra jest czas na walkę, ale …😝
Kilometry mijały sprawnie, a kolejne charakterystyczne
punkty przypominały mi się przed roku.
Ostatnie kroki przed Potrójną |
Dobił 14 km i pojawił się pierwszy punkt odżywczy w Ponikowie. Kubek coli, banan i ruszyłem dalej. Sytuacja na trasie się nie zmieniała, jeden zawodnik biegł z przodu wyrabiając sobie przewagę na pierwszym kilometrze, a ja tasowałem się z pozostałą szóstką. Dobra chwilowo byłem tuż za nimi. Kolejną wspinaczkę pokonywałem zajadając bombonierkę, cukry trzeba było uzupełnić, a drażniło mnie ich skakanie w plecaku. Nagle pojawiłem się na drodze krzyżowej na „Pod łysą górą”, kolejne stacje mi migały w oczach, a na szczycie był cudny ołtarz z krzyżem.
Kocierz, 42km |
Widok z Kiczery, rok temu też się zatrzymałem, by podziwiać Beskid Mały w całej okazałości. |
-Brawo masz 7 minut strat do pierwszego!!
-A do drugiego?
-Ty jesteś drugi!
-Serio!
Hmm, całkowicie podjarany wlatuję na ostatni punkt
żywieniowy. Przez ostatnią godzinę słońce już tak nie grzało, więc nie było
potrzeby uzupełnić bukłak. Łapię colę, banany i ruszam na Jawornice. Przy
podejściu jeszcze tylko piszę smsy:
„Targanice, 45 minut lepiej. Odpalam nitro”
Jawornica zdjęcie zapożyczone z neta |
Za Jawornicą znów uruchamiam aparat biegowy i nadal
świetnie😃. Na Potrójnej już wiem, że na zwycięstwo nie ma szans. Liczy się tylko
utrzymanie pozycji, świetnej pozycji 😆. Zaczynamy zbieg do Rzyk. Nagle słyszę z
tyłu kroki, przerażony się odwracam😱, ale widzę zielony numer. Ulga 😃, bo od
Potrójnej trasy się łączą, a to był zawodnik z półmaratonu. Życzymy sobie
nawzajem powodzenia na ostatnim zbiegu i puszczam go przodem. Zbieg robił się
stromy, kamienisty, a nogi za wiele już przeszły wysiłku by się rzucać w dół.
Po chwili robię ostatni zakręt i widzę rzekę. Już wiem, że będzie świetnie.
Zbieg jest już milszy, więc tylko harpagan by mnie tu wyprzedził. Ostatnie
spojrzenie dla pewności do tyłu, przekraczam rzekę i wskakuję na metę po 7h i 55 minutach.
JESTEM DRUGI!!!
Uwielbiam tą rzeczkę przed samą metą :P |
Hmm, uczucie dziwne, bo na ultra masz sporo czasu by przemyśleć
co się dzieje. Niby się oswoiłem ze swoją pozycją, ale chyba lekko mnie
zamurowało. Nie wiem, co to była za mieszanka emocji.
Jedynie co wiem, że na mecie przywitano mnie cudownym
uśmiechem 😃😄 i nawet nie myślałem o
zmęczeniu.
Genialny masaż, takiej szybkiej regeneracji już dawno nie miałem. |
Następnie masażysta uczynił cud. Tak idealnie znalazł punkty
skurczów, że bez problemu bym sobie zrobił jakąś rundkę honorową. A dzięki
uprzejmości Czarnego Groniu, czułem się jak nowo narodzony po prysznicu.
Następnie wskoczyłem na pożywny posiłek do Oberży Czarnego Groniu (świetnie
karmią) i w miłym towarzystwie doczekałem do wieczornej dekoracji. Na podium
wspinałem się dwukrotnie😛: jako drugi zawodnik ultra dystansu😁 i najlepszy wśród
M20😀. Pogratulowałem świetnych wyników znajomym i ruszyłem do samochodu, trzeba
było wrócić do domku na lody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz