Zimowy Maraton Bieszczadzki vol.2
Tegoroczny sezon rozpocząłem w Bieszczadach, gdzie postanowiłem ponownie zmierzyć się z trasą ZMB :). Mimo nowych przeciążeń liczyłem na dobry start albo co najmniej świetną zabawę :D.
Na bieg ruszyłem ze 4-ką znajomych już w piątek. Jazda
samochodem szybko mijała, a Bieszczady przywitały nas śniegiem nie tylko w
górach, ale również na przydrożnych polach. Było przytulnie, a aura na zewnątrz
sugerowała piękne widoki podczas niedzielnego startu. Po szybkim kwaterunku i
małej kolacji ;), czas na początek regeneracji :).
Siekerada :D |
Niedziela rozpoczęła się wcześnie. Pobudka o 5 na śniadanie, by już przed 7 być na linii
startowej. Na starcie pełno znakomitych biegaczy, a pośród nich stałem ja.
Nagle ruszyliśmy. Pierwsze kilometry po asfalcie zleciały szybko, choć do tempa
maratońskiego wiele brakowało. Po pierwszych kilometrach wywalczyłem pozycje na
początku drugiej dziesiątki, choć liderzy uciekli mi już z horyzontu.
Trasa była łatwiejsza niż w zeszłym roku, jeszcze mniej
śniegu. W wielu miejscach przebijała się nawierzchnia. Tempo było dosyć
wysokie, więc postawiłem na mieszankę czekoladek i żeli popijanych wodą. Tak
mijały mi kolejne kilometry. Często biegłem sam, sam pośrodku Bieszczad :D. Na
punkcie na 27km byłem tylko około 2 minuty wcześniej niż rok temu, dużego
postępu nie zrobiłem ;P. Kolejne punkty do Brzeziniaka pod górę były
wyczerpujące. Czułem, że brak mi sił. Czyżby moja wytrzymałość osłabła? A może
cukry mi się skończyły? Podczas podbiegu straciłem kolejną pozycję, choć
liczyłem że odrobię to w późniejszym etapem. Nagle z naprzeciwka biegnie
zwycięzca- Bartosz. Nie liczyłem, że ktoś będzie miał taką przewagę nade mną
:(. Niesamowity biegacz.
Dekoracja :D |
Zbieg do karczmy był super. Nogi latały w śniegu, ale w
przeciwieństwie do zeszłego roku, dało się biec. W karczmie wziąłem dwa kubki coli
plus kielich na wzmocnienie ;P i z
pierogiem w łapie wybiegłem na trasę :D. Droga powrotna na stekówke była dobra. Śniegu pod nogami
było nadal pełno, ale pamiętam jak to wyglądało rok temu. Po małej wspinaczce
został już kilku-kilometrowy zbieg do mety. Na szarże nie miałem sił, leciałem
średnio 4:25 min/km. Jednakże było cudnie. Meta coraz bliżej, a z naprzeciwka
co moment wyłaniał się znajomy. Piątki, uśmiechy i zbieg. Można marzyć o czymś
więcej? Nagle skręt na tory i ostatni
kilometr do mety. Ukończyłem bieg (44.6km) po 3h i 24 minutach z 12 lokatą.
Natomiast w swojej kategorii byłem pierwszy 😃🏆.
Jaki jest ZMB? To ciągła zabawa. Na mecie grzanie piwo,
żurek :P i pełno znajomych. Przez cały weekend człowiek nie myśli o walce na
trasie, ale o mile spędzonym wypadzie. Niby jest mały niedosyt, ale... Czy wynik jest
najważniejszy? Takie starty są potrzebne, bo bieganie to coś więcej niż tempo
;).
Szkoda, że Magda nie mogła ze mną
jechać, ale jeszcze wrócę z nią do Cisnej :).
A jak się czuję po biegu. Hmm... maraton mnie nie uleczył ;P. Jednakże mam nadzieję, że już wychodzę z kłopotów zdrowotnych. Trochę jest czasu na zbudowanie i wyszlifowanie formy.
A jak się czuję po biegu. Hmm... maraton mnie nie uleczył ;P. Jednakże mam nadzieję, że już wychodzę z kłopotów zdrowotnych. Trochę jest czasu na zbudowanie i wyszlifowanie formy.
Wpis zakończę najlepszym podsumowaniem biegowego weekendu
"A może by tak wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady?"